Sprzedawał bułki od babci, tacie za pierwszą wypłatę kupił samochód. Oto najlepszy rezerwowy świata
Jest jednym z lepszych strzelców Serie A, choć ostatni ligowy mecz od pierwszej do ostatniej minuty rozegrał jeszcze w 2019 roku. Czasami dostanie od trenera połowę, innym razem wejdzie na kwadrans. Skutek zazwyczaj jest jednak podobny. Melduje się na murawie i strzela. Pokazuje, że przydomek “kolumbijski Ronaldo” nie odnosi się tylko i wyłącznie do tego samego imienia oraz fizycznego podobieństwa względem bardziej znanego kolegi z Brazylii. Przed Państwem Muriel. Luis Muriel.
Santo Tomas. Niewielkie miasteczko w północnej części Kolumbii. To tam przychodzi na świat i dorasta Luis Fernando Muriel Fluto. Szybko łapie bakcyla do piłki, która staje się - jak wspomina jeden z przyjaciół rodziny - jego śniadaniem, obiadem i kolacją. Zaczyna grać dla lokalnej drużyny, ale w wieku 10 lat przenosi się do Atletico Junior, klubu już znacznie większego.
Bułki z manioku i debiut roku
Tam napotyka na pierwsze kłopoty. Nie pochodzi ze szczególnie majętnej rodziny, a szkolenie w biało-czerwonych barwach niestety kosztuje. Młody Luis wraz z braćmi zaczyna więc sprzedawać bułki z manioku (rośliny pochodzącej z Brazylii), które przygotowuje jego babcia. Interes idzie na tyle dobrze, że chłopak zyskuje odpowiednie środki na kontynuację treningów w Atletico. Kilka lat później pojawia się kolejny znak zapytania. Poważna kontuzja. Dopada go zwątpienie, ale jeden z trenerów nie pozwala mu porzucić marzeń o karierze.
W wieku 16 lat dołącza do Deportivo Cali. Cena? Dość ciekawa. Przynajmniej jeśli wierzyć bratu zawodnika.
To tam po pewnym czasie stawia pierwsze kroki w piłce seniorskiej. Kroki szybkie, żwawe, pozbawione strachu i kompleksów. W 11 meczach strzela dziewięć goli i pięć razy asystuje. Po nich nie rozgrywa już w lidze kolumbijskiej żadnego spotkania. Zgłasza się po niego Udinese Calcio, wykładając na stół 1.5 mln euro.
Zanim jednak kolumbijski zawodnik decyduje się na przenosiny do Europy, zaczyna zarabiać poważniejsze pieniądze. Gdy na konto bankowe przychodzi pierwsza wypłata, kupuje samochód. Ale nie dla siebie, a dla swojego ojca. Luis Muriel Jr jako dzieciak mówi bowiem swojemu tacie - Luisowi Seniorowi - że kiedyś sprezentuje mu taksówkę. Obietnicy dotrzymuje. Później, chcąc jeszcze bardziej poprawić byt swojej rodziny, sprowadza ją do Italii.
“Kolumbijski Ronaldo”
Po swoich wyczynach w koszulce Deportivo Cali Muriel dostaje przydomek “kolumbijski Ronaldo”. Z kilku powodów. Bo - nie ma co ukrywać - w ich twarzach kryje się pewne podobieństwo, a w oczy rzuca się w obu przypadkach charakterystyczna szpara między zębami. Bo zaczyna strzelać jak karabin maszynowy, a Fenomeno, choć powoli zmierza wtedy do piłkarskiej mety, wciąż uchodzi za synonim piłkarskiego kozaka na pozycji numer dziewięć. W końcu także dlatego, że łączy ich miłość do jedzenia, która objawia się czasami zbędnym balastem.
- Pewnego dnia siedziałam przed telewizorem. Oglądałem program o mistrzostwach świata. Moja dziewczyna podniosła głowę i wyskoczyła z sofy: „Ten gracz jest identyczny jak Ty!” - powiedziała. Potem zrobiła zdjęcie ekranu i pokazała mi. Miała rację: wyglądamy jak bracia - wspominał Kolumbijczyk.
“Musi schudnąć pięć kilogramów”
A jak Muriel radzi sobie po przeprowadzce do Europy? Udinese już na starcie wypożycza go do Granady, a potem Lecce. Na hiszpański epizod można spuścić zasłonę milczenia. Tylko dziewięć rozegranych spotkań, żadnego gola, żadnej asysty. Dużo lepiej jest już po powrocie na Półwysep Apeniński. W 29 meczach rozegranych dla Lecce Muriel trafia do siatki siedem razy, a ośmiokrotnie obsługuje kolegów decydującymi podaniami. To wystarcza, żeby odłożyć walizki w kąt i wrócić do Udine.
Wtedy jednak pojawiają się problemy. Z wagą i kontuzjami.
- Jeśli chce ze mną rozmawiać, musi schudnąć co najmniej pięć kilogramów - rzuca mało zadowolony Francesco Guidolin, ówczesny szkoleniowiec “Zebr”.
Włosko-hiszpański rollercoaster
Muriel, nie tylko przez kilogramy, ale przede wszystkim uraz uda wypada wówczas z gry na prawie połowę sezonu. Gdy jednak wraca, szybko zaczyna nadrabiać stracony czas. Do końca sezonu zdobywa 11 bramek w 20 spotkaniach. Wydaje się, że teraz będzie miał już tylko z górki. Ale w rzeczywistości Kolumbijczyk radzi sobie coraz gorzej. W całym sezonie 2013/14 strzela tylko sześć goli. W następnym dostaje jeszcze szansę, ale kiedy po 11 kolejkach nie posiada na koncie choćby jednego trafienia, klub decyduje się na jego wypożyczenie. Wybór pada na Sampdorię.
Do Genui najpierw jest wypożyczony, ale transakcja po kilku miesiącach zamienia się w transfer definitywny. Na konto Udinese wędruje 12 mln euro, a “kolumbijski Ronaldo” powoli przypomina sobie lepsze czasy. Druga część sezonu 2014/15 nie jest jeszcze rewelacyjna. Podobnie zresztą jak cały następny rok. Muriel strzela, ale nie zbliża się nawet pod tym względem do dwucyfrówek. Udaje mu się to dopiero w kampanii 2016/17. Jak się okazuje, ostatniej w barwach Sampdorii. Zdobywa 11 bramek, dokłada sześć asyst, co owocuje sportowym awansem. Drugi raz w karierze podejmuje próbę podbicia Hiszpanii. Przenosi się do Sevilli.
Później pół miliona euro więcej klub z Andaluzji płaci tylko za Rony’ego Lopesa i Julesa Kounde. Muriel to więc dziś trzeci najdroższy transfer do Sevilli.
Próba zaistnienia na boiskach La Liga kończy się jednak fiaskiem. Przez półtora sezonu Muriel rozgrywa 65 spotkań i strzela zaledwie 13 goli. Nie będzie chyba przesadą stwierdzenie, że z nieco podkulonym ogonem wraca do Włoch. Najpierw na półroczne wypożyczenie do Fiorentiny, gdzie nieco odżywa, wpisując się na listę strzelców dziewięć razy w 23 meczach, a później już na stałe do Atalanty. Ten ostatni ruch okazuje się strzałem w dziesiątkę. Chyba najlepszą decyzją w jego karierze.
Najlepszy rezerwowy świata
To w Bergamo bije bowiem swoje rekordy. Tu strzela najwięcej goli. Ma już ich 31. W 60 rozegranych spotkaniach. Chociaż częściej ubierał koszulkę Udinese, Sevilli i Sampdorii, nigdzie nie notował takich liczb. A przecież w Atalancie jest głównie jokerem. Rzadko wybiega w podstawowej jedenastce. Zazwyczaj zmienia swojego rodaka, Duvana Zapatę. Wchodzi na 45, 30, 20 czy 10 minut i najczęściej uświetnia te występy golami.
W poprzednim sezonie Serie A zdobył 18 bramek. Tyle samo co wspomniany Zapata. Mniej jedynie od Ciro Immobile, Cristiano Ronaldo, Romelu Lukaku i Francesco Caputo. Wykręcił jednak taki wynik przebywając na murawie przez 1244 minuty. Dla porównania Immobile miał ich 3176. Zapata 2036.
Muriel umieszczał piłkę w bramce średnio co 69 minut. Niesamowity rezultat, zwłaszcza, że nie jest tu mowa o - powiedzmy - dwóch golach przy 138 minutach. “Materiał badawczy” był naprawdę spory, a mimo to Kolumbijczyk wykręcił takie cyferki. Wszystko? No nie. W bieżącej kampanii ligi włoskiej chyba zamierza iść krok dalej. Póki co ma na koncie 10 goli. Wystarczyło mu do tego rozegranie 454 minut. Tu średnią wyliczyć już łatwiej. Strzela co 45 minut! Niewiarygodne.
Tak wygląda ostatnie pięć meczów Muriela:
- vs Benevento - 18 minut i gol
- vs Parma - 45 minut i gol
- vs Sassuolo - 29 minut i gol
- vs Bologna - 64 minuty i gol
- vs Roma - 20 minut i gol
Powinien dostawać więcej szans od pierwszej minuty? A może jako joker prezentuje się po prostu lepiej? Prawda jest chyba taka, że Murielowi to zupełnie obojętne. Gdy Zapata miał problemy zdrowotne albo po prostu Gian Piero Gasperini trochę porotował składem i wystawiał “kolumbijskiego Ronaldo” w pierwszym składzie, ten też strzelał regularnie.
Najlepszy rezerwowy świata? Wszystko na to wskazuje. A poza tym po prostu świetny piłkarz i dobry człowiek.