Prima Aprilis w wydaniu sędziów. Największe kontrowersje ostatnich lat
1 kwietnia. Dzień szczególny dla wszystkich kawalarzy i żartownisiów, którzy wreszcie mogą popuścić wodze swojej nieograniczonej fantazji. Święto wszelkiego rodzaju dowcipu to idealna okazja, aby przypomnieć sytuacje, w których w rolę figlarzy wcielili się sędziowie piłkarscy. Historia futbolu obfituje w momenty, gdy arbitrzy, w teorii sprawiedliwości, postanowili wywinąć niezłe numery.
Naturalnie, błędy ze strony sędziów towarzyszą piłce właściwie od jej powstania. Stąd drobne ograniczenie czasowe i skupienie się wyłącznie na kontrowersjach z ostatniej dekady. Diego Maradona i jego “ręka Boga”, Josip Simunić z trzema żółtymi kartkami oraz arbitrzy z skandalicznego Mundialu w 2002 r. mogą spać spokojnie. Dziś to nie ich “wyczyny” weźmiemy na tapet.
Francuski “Diego”
Wszyscy znamy historię Maradony zdobywającego bramkę dłonią, jednak 24 lata później Thierry Henry postanowił pójść śladami legendarnego Argentyńczyka i wziąć sprawy w swoje ręce. Dosłownie. Całe zdarzenie rozegrało się podczas rewanżowego meczu w barażach o wyjazd na Mistrzostwa Świata w RPA. “Trójkolorowi” mierzyli się z Irlandią, odrobili niekorzystny wynik, doprowadzając do dogrywki, a wtedy “Titi” zapomniał, że jest piłkarzem nożnym, a nie ręcznym. Niesłusznie uznana bramka Williama Gallasa przesądziła o awansie Francji.
Wszystko rozegrało się na oczach szwedzkiego arbitra, Martina Hanssona, który mimo ogromnych protestów Irlandczyków uznał nielegalnie zdobytego gola. Kolorytu całej sprawie dodaje informacja przekazana po latach w jednym z wywiadów przez Johna Delaneya, szefa Irlandzkiego Związku Piłkarskiego, który zdradził, że FIFA… zapłaciła im organizacji 5 milionów. Oczywiście w ramach rekompensaty oraz swoistej zmowy milczenia.
5 milionów euro to spora suma pieniędzy, jednak żaden banknot nie mógł wynagrodzić Irlandczykom utraconej szansy. Zwłaszcza, że ówczesna kadra “Les Bleus”, choć zabrzmi to jak herezja, była jak najbardziej w zasięgu “The Boys in Green”. O jakości, a raczej jej braku, w przypadku podopiecznych Domenecha najlepiej świadczy sam występ w RPA. Francja pożegnała się z turniejem już po fazie grupowej, ciułając na swoim koncie zaledwie 1 punkt w trzech spotkaniach.
Gol widmo
Wspomniany Mundial z 2010 r. również zapisał się w historii za sprawą absolutnie kuriozalnej decyzji sędziego. W 1/8 finału doszło do hitowego starcia reprezentacji Niemiec i Anglii, ale niestety święto futbolu zostało zakłócone przez skandaliczną pomyłkę Jorge Larriondy i jego asystenta, którzy nie zauważyli ewidentnej bramki Franka Lamparda.
Obecny trener Chelsea w swoim stylu posłał pocisk ziemia-powietrze, który po odbiciu się od poprzeczki przekroczył linię bramkową o dobrych kilkadziesiąt centymetrów. To jednak nie wystarczyło. “Synowie Albionu” zostali pozbawieni trafienia, które doprowadziłoby do remisu 2:2. Po tej, nawet nie kontrowersji, tylko zwykłej kradzieży, Anglicy już się nie pozbierali. Reprezentacja prowadzona przez Joachima Loewa zameldowała się w ćwierćfinale.
- Widziałem, że piłka ewidentnie przekroczyła linię. Niektórzy mówią, że to by niczego nie zmieniło, ale to nieprawda, bo zeszlibyśmy na przerwę z remisem. Na początku drugiej połowy Rooney miał szansę, mogło być 3:2. Takie momenty zmieniają mecze - opowiadał sam Lampard.
Piłka w siatce
18 października 2013 r. doszło do sytuacji odwrotnej, niż w przypadku Lamparda, ponieważ zaliczono bramkę, która tak naprawdę nie padła. Bayer Leverkusen mierzył się na wyjeździe z Hoffenheim i po jednym z rzutów rożnych objął prowadzenie, ponieważ Stefan Kiessling skierował piłkę do siatki. Szkopuł w tym, że do bocznej, która była dziurawa.
Trafienie uznano, co zaskoczyło samego napastnika, który w pierwszej chwili złapał się za głowę, zdając sobie sprawę, że uderzył obok bramki. Mimo wszystko, arbiter wskazał na środek boiska, zaliczając gola. Co może dziwić, to fakt, że feralnym sędzią był nie byle kto, ponieważ Felix Brych, który regularnie występuje w Bundeslidze, Lidze Mistrzów czy innych ważnych turniejach.
Tamtego wieczoru niemiecki arbiter postanowił jednak zapomnieć o swoich obowiązkach i zgłosić akces do roli w produkcji Daredevil. 44-latka można delikatnie rozgrzeszyć, ponieważ sam po spotkaniu przyznał, że nie widział klarownie całego zdarzenia, a pozostali zawodnicy nie protestowali. Gdy spytał samego Kiesslinga, ten również nie wyznał prawdy.
Rozwścieczony Markus Gisdol, ówczesny trener Hoffenheim powtarzał na pomeczowej konferencji prasowej, że mecz po prostu musi zostać powtórzony. Oczywiście, prośby i groźby Niemca nie zostały przez kogokolwiek wysłuchane. Hoffenheim musiało się pogodzić z utratą niezdobytej bramki.
Zbieżność osób i nazwisk jest przypadkowa
W sezonie 2013/14 Arsene Wenger poprowadził Arsenal w tysięcznym meczu w swojej obfitej karierze szkoleniowca. Niestety, Francuz z pewnością nie wspomina miło tego feralnego spotkania, ponieważ święto zostało druzgocąco zniszczone przez Chelsea Jose Mourinho, która pokonała “Kanonierów” aż 6:0.
Kanonada “The Blues” to jedno, ale do historii Premier League przeszedł przede wszystkim błąd, a w tym przypadku nawet można użyć określenia wielbłąd w wykonaniu arbitra, Andre Marrinera. W pierwszej połowie spotkania Alex Oxlade-Chamberlain uratował drużynę przed stratą gola, broniąc strzał Edena Hazarda rękę. Sędzia zgodnie z przepisami podyktował karnego, ale problem w tym, że czerwoną kartkę otrzymał… czysty jak łza Kieran Gibbs.
Wszyscy na Stamford Bridge byli skonfundowani, a głos zabrał także Oxlade-Chamberlain, który starał się wytłumaczyć Marrinerowi, że to jego powinien wyrzucić z boiska. Angielski sędzia nie dał się przekonać i niewinny lewy obrońca musiał udać się do szatni.
Były walijski arbiter, Clive Thomas nie pozostawił na Marrinerze suchej nitki, mówiąc, że on oraz pozostali sędziowie powinni zostać zawieszeni do końca sezonu. - To najbardziej obrzydliwa i szokująca decyzja, jaką kiedykolwiek widziałem - grzmiał Thomas dla korespondenta BBC. Oburzenie arbitra, który pracował m.in podczas Mistrzostw Świata w 1974 i 1978 r. nie wystarczyło, a sam Marriner kontynuował pracę.
Włoska robota
Atletico Madryt pod wodzą Diego Simeone potrafi wznosić się na wyżyny swoich umiejętności w najważniejszych momentach. Niedawno boleśnie przekonał się o tym Liverpool, a kilka lat temu ofiarami “Cholismo” oraz nieuwagi arbitra zostali piłkarze Barcelony. Marsz Katalończyków po obronę potrójnej korony został zatrzymany przez “Los Colchoneros”, którzy w rewanżu na Vicente Calderon dokonali, jak to mawiają Hiszpanie, “remontady”.
Pierwszy mecz na Camp Nou zakończył się wynikiem 2:1, ale już w rewanżu “Banda” Simeone wygrała 2:0 po dublecie Antoine’a Griezmanna. Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie fakt, że w ostatniej akcji meczu Nicola Rizzoli podyktował rzut wolny za zagranie ręką Gabiego. Patrząc na pozycję kapitana Atletico, można się jedynie zastanawiać czy włoski arbiter przypadkiem nie powinien nosić okularów z grubymi szkłami.
- Niestety stopy zawodnika znajdowały się poza polem karnym i to mnie zmyliło. Jeśli można byłoby wykorzystywać najnowszą technologię w piłce nożnej, ten błąd nie miałby miejsca - tłumaczył sam Rizzoli. Można jedynie domniemywać, jak potoczyłby się tamten dwumecz, gdyby Włoch podyktował karnego, który ewentualnie doprowadziłby do dogrywki.
Błąd w finale
Co się odwlecze, to nie uciecze, mawia polskie porzekadło, które dokładnie opisuje kampanię Atletico w Lidze Mistrzów z sezonu 2015/16. “Materace”, w dużej mierze za sprawą Rizzolego, urwały się ze stryczka, ale w finale doszło do kolejnego skandalu z sędzią w roli głównej. Tym razem to Atletico zostało skrzywdzone.
Podczas centry z rzutu wolnego arbiter liniowy nie zauważył spalonego przy podaniu do Sergio Ramosa, który, jak to ma w zwyczaju, zniszczył marzenia sympatyków Atletico o triumfie w europejskich pucharach. “Królewscy” prowadzeni przez swojego kapitana po raz 11. w historii sięgnęli po Puchar Europy.
Co prawda, rozstrzygnięcie hiszpańskiej wojny domowej na San Siro nastąpiło dopiero po serii jedenastek, ale niesmak po trafieniu Sergio Ramosa pozostał. Żaden finał nie powinien obfitować w kontrowersje czy tak ewidentne błędy. Niektórzy liniowi niestety kierują się zasadą: “Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal”.
Niemożliwe stało się możliwe
Dla większości osób dzień 8 marca kojarzy się jedynie ze świętem kobiet, ale od trzech lat ta data jest również łączona z jednym z najbardziej szalonych meczów w dziejach. Barcelona po porażce 4:0 w Parku Książąt miała chrapkę na odwrócenie losów rywalizacji z PSG, ale mało kto dawał Katalończykom jakiekolwiek szanse.
- Jeśli PSG było w stanie strzelić nam 4 bramki, to my możemy zdobyć 6 - zapowiadał na przedmeczowej konferencji Luis Enrique. Neymar powtarzał, że istnieje 1% szans i 99% wiary. Nad Camp Nou unosiła się chęć dokonania cudu, ale nikt nie mógł przypuszczać, że “Blaugrana” wyeliminuje paryżan w tak heroicznych okolicznościach. - Roberto, Sergi Roberto, SERGI ROBERTO, SERGI ROBERTO, to jest niemożliwe! - krzyczał Rafał Wolski, gdy padał decydujący gol na 6:1.
Wyczyn “Dumy Katalonii” przeszedł do historii, ale nie można zapominać, że cegiełkę do tego triumfu dołożył także Deniz Aytekin. Niemiecki arbiter podyktował karnego za dosyć miękki faul na Luisie Suarezie oraz nie odgwizdał jedenastki dla Paryżan po faulu Javiera Mascherano. Czy Barcelona dokonała czegoś wielkiego? Oczywiście. Czy przestraszone PSG zasłużyło na awans? Niekoniecznie. Nadal jednak pozostaje żal, że tak spektakularny wyczyn nie obył się bez ingerencji arbitra.
***
Wprowadzenie systemu VAR teoretycznie miało zapobiec kontrowersjom, ale wszyscy dobrze wiemy, że błędy były, są i najprawdopodobniej będą. Opisane powyżej sytuacje to tylko kropla w morzu sędziowskich skandali, które działy się na oczach kibiców. Pomyłki arbitrów to, stety bądź niestety, sól futbolu. Czasem psuje smak potraw, jest powodem kłótni, słownych utarczek, ale pozostaje nieodłącznym elementem głównego dania.
Mateusz Jankowski