Pomocnik z “1” na plecach, "96,2", "121" czy "1+8". Niecodzienne historie numerów na koszulkach piłkarzy
Piłka nożna kreuje gwiazdy. A te tworzą legendy i skojarzenia z pewnymi symbolami. Trudno znaleźć wśród nich bardziej ikoniczne, niż numery koszulek. Kultowe trykoty pozostają w świadomości kibiców na długo, a “7” w Manchesterze United czy “3” Paolo Maldiniego w Milanie urosły wręcz do kultowego statusu. Obok nich mamy jednak również te “nienaturalne”, dziwne i zaskakujące.
Sympatycy futbolu przywiązują ogromną wagę do symboliki, dlatego też, gdy podczas prezentacji w Rayo Vallecano wyjawiono, że popularny napastnik Radamel Falcao będzie w hiszpańskim klubie grał z “3” na plecach, obudziły się głosy zdziwienia. Bo choć taki wybór nie zmienia nic, to mocno odbiega od piłkarskiego kanonu i norm, do jakich przywykliśmy.
Tego typu historii mieliśmy naprawdę dużo - wszak człowiek nie żyje tylko w świecie 11 liczb. Kolumbijczyk chce upamiętnić w ten sposób ojca. Dla niego cyfra ta miała wielkie znaczenie. Dzięki temu dołącza do długiej listy graczy, na której znajdziemy pomocników z “1”, bramkarzy z “2”, takie kwiatki jak “01”, “96,2” czy “121”. A takich historii jest naprawdę wiele.
Numery to więcej, niż tylko cyferki na koszulkach
Piłka nożna to prawie 150 lat historii. Oczywistym jest więc, że wytworzyły się w niej pewne niepisane tradycje. Jedną z nich jest kojarzenie numerów na koszulkach z konkretnymi pozycjami. Oznaczanie zawodników w ten sposób zastosowano pierwszy raz w 1911 roku w Australii. Kiedy pomysł ten zawitał do Anglii w 1928 roku, postanowiono, że liczby od 1 do 11 zostaną przypisane konkretnym pozycjom. I długo tak właśnie robiono, podstawowa jedenastka zawsze przywdziewała takie koszulki.
Przykładowo, angielska federacja zniosła przepis o obowiązkowym oznaczaniu graczy podstawowego składu na każdy mecz liczbami 1-11 dopiero w 1993 roku. Zanim zespoły Premier League zaczęły przypisywać piłkarzom ich “własne”, indywidualne numery minęło jeszcze kilka lat. Dlatego właśnie utrwalił się znany większości kibiców system.
“1” - bramkarz, “2” - prawy obrońca, “3” - lewy defensor, “5” - stoper, “7” - skrzydłowy. To dla fanów futbolu wręcz intuicyjne. Ba, niektóre numery przylgnęły nawet do konkretnych pozycji tak, że rozmawiając o nich, nie używa się ich nazw. Jako “szóstkę” określa się defensywnego pomocnika, “ósemka” to bardziej wszechstronny zawodnik środka pola, “dziesiątka” klasyczny rozgrywający , a “dziewiątka” typowy napastnik.
I chociaż to tylko kwestie symboliczne, zbyt wyraźne odstępstwa od tych niepisanych zasad sprawiają, że wydarzenia na boisku wyglądają… dziwnie. Radamel Falcao z “3” na plecach? Choć nie robi to żadnej różnicy, to jednak jest w tym coś nienaturalnego.
Koszmar piłkarskich pedantów
Każdy z nas ma w sobie coś z pedanta. I w przypadku czegoś takiego, jak koszulki piłkarskie, bardzo łatwo to wyłapać. Każdy z nas miał też takiego piłkarza, którego numer nie za bardzo pasował mu do pozycji. Falcao w Rayo to najnowszy przykład, ale nie jest jedynym znanym napastnikiem, wychodzącym poza schemat.
Milan Baros w Liverpoolu oraz Samuel Eto’o podczas kilku miesięcy gry w Evertonie nosili “5”. Kameruńczyk zapytany o swój wybór wyjawił, że był to najniższy dostępny numer, więc po prostu go przyjął. Arouna Kone, z którym spotkał się na Goodison Park, w barwach Levante, Wigan i Sivassporu zakładał “2”. Taki sam numer przez siedem sezonów w Athletiku Bilbao przywdziewała inna “dziewiątka”, Gaizka Toquero. Nie sposób zapomnieć również, że jedna z najlepszych “dyszek” w historii, Zinedine Zidane, w Realu Madryt święciła sukcesy z “5” na plecach.
W przeciwną stronę poszedł z kolei Khalid Boulahrouz. Holenderski środkowy obrońca w 2006 roku, po transferze do Chelsea z HSV dostał trykot z “9”. Po latach wspominał w rozmowie z “FOX Sports”, że nawet Jose Mourinho był tym zaskoczony:
- Miałem wybrać numer, a kitman zaczął je wymieniać od dziewiątki. Potem przeszedł do 45, 47… Pomyślałem, że nie będę z takim grał i stwierdziłem, że biorę “9”. Potem Mourinho spytał mnie, czemu ją wybrałem. Odpowiedziałem, że nie chciałem numeru powyżej 40-tki. Spytałem, czy to rozumie, a on odpowiedział, że przecież “2” wciąż jest wolna. Pomyślałem sobie: “Boże, co ja robię?” Kitman chyba mnie wkręcił.
Nikt chyba jednak nie mierził futbolowych pedantów tak, jak grecki pomocnik Pantelis Kafes. Gracz z pola w latach 2001-2012, gdy występował w PAOK-u Saloniki, Olympiakosie oraz AEK-u Ateny, zakładał strój z “1” na odwrocie. Podobnie wyróżniał się również Edgar Davids, który odgrywał w angielskim Barnet rolę grającego menedżera. Przybrał taki numer po spadku do piątej ligi.
Na przeciwnym biegunie możemy umieścić Emiliano Viviano. Włoski golkiper wyjawił, że nie lubi wysokich numerów. Dlatego w Sampdorii, SPAL, a także aktualnie w Karagumruk dzierżył “2”. Z “11” występował w Wolverhampton Wanderers Rui Patricio. Portugalczyk wybrał “podwójną jedynkę”, gdyż najbardziej popularny bramkarski numer został tymczasowo zastrzeżony dla Carla Ikeme, który toczył (i wygrał) walkę z nowotworem. W tym samym koszyczku ląduje też Jorge Campos, bramkarz występujący na przełomie XX i XXI wieku w meksykańskiej ekstraklasie. Kojarzono go nie tylko z kolorowych strojów oraz szalonego stylu gry, ale również trykotu z “9”, która pozostała mu z początków kariery. Zaczynał bowiem jako napastnik. Zdobył nawet 28 bramek dla ekipy UNAM.
Numery o dużym (i mniejszym) znaczeniu
Wspomniane wcześniej przypadki dotyczą “nieprawidłowego” w klasycznym ujęciu przypisania liczb do piłkarzy. Na co dzień oglądać można jednak inne nietypowe wybory, wynikające z symboliki istotnej dla zawodników. Najbardziej popularne są dzień lub rok urodzin, ale zdarzają się i bardziej oryginalne pobudki.
W 2000 roku Gianluigi Buffon chciał zmienić “1”, którą przywdziewał w Parmie. Zażądał “88”. A wtedy we Włoszech wybuchło oburzenie - ta liczba kojarzona jest z nazistkowskim pozdrowieniem. W Italii, ze względów historycznych, naturalnie uczuleni są na tego typu symbole. Skąd pomysł golkipera? Wyjaśnił, że cztery kule przypominają cztery jaja. A “mieć jaja” oznacza bycie silnym i zdeterminowanym. Ostatecznie ustąpił. Próbował przeforsować “00”, a następnie “01”, lecze komisja ligi nie dopuszczała takich opcji. Wybrał “77”. Występował z nim tylko przez rok, a potem zakładał go również po powrocie do Juventusu z PSG.
A skoro już jesteśmy przy zerach… W 2000 roku kibice szkockiej Premiership mogli oglądać zawodnika z “0” na plecach. Nosił go Hicham Zerouali, nawiązujący w ten sposób do swojej boiskowej ksywki, “Zero”. Reprezentant Maroka, który w 2004 roku, po powrocie do ojczyzny, zginął w wypadku samochodowym, nie mógł się nim jednak długo nacieszyć - władze ligi w Szkocji zmieniły przepisy. Kilka lat później na północ od Anglii pojawił się kolejny oryginał. Derek Riordan wrócił do Hibernianu po dwóch latach spędzonych w Celtiku. Niestety, jego ukochana “10” była zajęta. Dlatego przejął “01”. Po roku, gdy “dyszka” się zwolniła, wrócił do ukochanego trykotu.
Choć pierwsze skojarzenie może być trywialne, nieoczywista historia stoi też za numerem “69” Bixente Lizarazu. Francuzowi nie chodziło o bowiem o to, o czym wszyscy mogą pomyśleć w pierwszej chwili - a przynajmniej sam tak twierdzi. Miał 169 centymetrów wzrostu, ważył 69 kilogramów i do tego urodził się w 1969 roku. Wszystko ułożyło mu się więc w logiczną całość.
Zdecydowanie bardziej smutna, wzruszająca historia stoi za “68” Ricardo Rodrigueza, przyjętą przez Szwajcara w 2017 roku, po transferze z Wolfsburga do Milanu. Defensor postanowił w ten sposób upamiętnić swoją urodzoną w 1968 roku mamę, która dwa lata wcześniej zmarła na raka.
Nie zawsze jest tak, jak się chce
Nie wszyscy mają pełną władzę nad tym, co dzieje się z na ich koszulce. W 1998 roku kreatywnością wykazał się napastnik Interu Mediolan, Ivan Zamorano. Do zespołu trafił Roberto Baggio i zapragnął grać z “dychą”. Tę jednak nosił Ronaldo. Problem rozwiązano, oddając Brazylijczykowi “9”, należącą wówczas do Chilijczyka. Ten został na lodzie, ale nie zamierzał rezygnować z prestiżowego numeru. Postanowił przyjąć “18”, a między cyframi naklejał plusika. Wyszło więc “1+8” I w ten sposób, przynajmniej częściowo, powetował sobie stratę.
Równie pomysłowy był Fin, Mika Lehkosuo. Długoletni zawodnik i kapitan HJK Helsinki miał udział w historycznym awansie drużyny do fazy grupowej Ligi Mistrzów w 1997 roku. Występował wówczas z nietypowym “96,2” na plecach, choć w protokole sędziego widniało oficjalnie “96”. O co chodziło? Piłkarz miał umowę sponsorską z lokalną stacją radiową, nadającą właśnie na tej częstotliwości. Gdy jednak przyszło mu zagrać w europejskich pucharach, UEFA nakazała powrót do klasycznej numeracji.
A propos numerów wynikających ze sponsoringu, gdy Wayne Rooney w styczniu 2020 roku przenosił się do Derby County, jego pensję miał pokrywać nowy partner klubu, bukmacherska firma 32Red. W ramach współpracy legenda angielskiego futbolu oczywiście dostała nieprzypadkowy trykot “32”.
O takich sprawach jak przydział numerów zadecydować mogą też sprawy proceduralne. Dawniej na Mistrzostwach Świata o przyporządkowaniu ich zawodnikom decydowała kolejność wypisania na liście zgłoszeń. Polska w 1974 roku przesłała spis piłkarzy uszeregowany według pozycji. Najpierw trzech bramkarzy, potem obrońcy itd. W efekcie Jan Tomaszewski, pierwszy wybór Kazimierza Górskiego między słupkami nosił na plecach “2”.
Na tym samym turnieju Holendrzy z kolei uszeregowali reprezentantów alfabetycznie. Dlatego “1” dostał pomocnik, Ruud Geels. Cztery lata później to samo zrobili Argentyńczycy. W efekcie podobny los spotkał ich gracza środka pola, Norberto Alonso. “Albicelestes” wygrali turniej na własnej ziemi i chyba uznali ten mały feler za dobry omen, bo na kolejnych dwóch mundialach postawili na dokładnie taki sam system, z zasady wyłączając jedynie “10” i “11” (tę pierwszą nosił wówczas wielki Diego Maradona). “1” otrzymali wówczas występujący w drugiej linii Osvaldo Ardiles, a następnie napastnik Sergio Almiron.
Absurdalne przepisy kwalifikacji do Pucharu Azji 2011 przyniosły niecodzienny widok. Uczestniczące w nich kraje musiały przed ich startem zarejestrować wszystkich potencjalnych reprezentantów. Każdy z nich dostał indywidualny numer, bez możliwości zmiany. I w ten sposób w marcu 2010 roku debiutujący w kadrze Australii Tommy Oar wybiegł na murawę jako gracz oznaczony numerem… trzycyfrowym. Dostał “121”. Rok wcześniej wpisano go na dalekim miejscu listy, bo nie spodziewano się, że wskoczy do kadry.
I teraz ten Falcao wcale nie wygląda aż tak zaskakująco.