"Piłkarskie harakiri" Realu Madryt. To nie mogło się udać, niepokojące obrazki
W jaki sposób FC Barcelona rozniosła Real Madryt w sobotnim El Clasico? Co ułatwiło Robertowi Lewandowskiemu strzelenie dwóch goli? Analiza hiszpańskiego klasyku nakreśla jasny obraz: Carlo Ancelotti się przeliczył, a Hansi Flick trafił w dziesiątkę.
Real Madryt wystąpił w tym spotkaniu w systemie 1-4-4-2, a nie 1-3-5-2, jak miało to miejsce tydzień wcześniej w meczu z Celtą Vigo. Na bokach linii pomocy swoje pozycje zajęli Jude Bellingham (po prawej) oraz Eduardo Camavinga (po lewej), których celem było kontrolowanie bocznych obrońców FC Barcelony. ”Duma Katalonii” z kolei budowała grę w ustawieniu przypominającym 1-4-2-3-1. W takim zestawieniu wolnym zawodnikiem między liniami stawał się Fermin Lopez, lecz goście z trudem znajdowali go podaniem, zaś Real dobrze przesuwał swój blok obronny.
Przód formacji napierał na obrońców ”Barcy” z piłką, a defensorzy ”Królewskich” wychodzili do napastników, nie dając im czasu i miejsca, by odwrócić się twarzą do bramki Andrija Łunina. Wielokrotnie w takich sytuacjach ”testowany” był Robert Lewandowski, schodzący niżej do piłki, którego Eder Militao i Antonio Ruediger ciosali w okolice lędźwi. Polski napastnik w pierwszej połowie spotkania był wyraźnie zniesmaczony - jego partnerzy wielokrotnie wydłużali grę w jego kierunku, a sam wyliczał sędziemu sytuacje, w których był faulowany przez stoperów gospodarzy.
Niewątpliwie celem piłkarzy Carlo Ancelottiego na El Clasico było uszczelnienie bloku defensywnego, który na początku obecnego sezonu wyraźnie przeciekał. Szczególnie przestrzeń pomiędzy środkowym a prawym obrońcą, Lucasem Vazquezem, została wykorzystana przez kilku ostatnich przeciwników - to stamtąd po zmianie strony gry bramki strzelały m.in. zespoły Deportivo Alaves, Celty Vigo, czy Borussii Dortmund przed kilkoma dniami. Na przedmeczowej konferencji prasowej przed Klasykiem szkoleniowiec Realu przyznał jednak, że ma pomysł na pressing przeciwko Barcelonie.
Jak nietrudno było przewidzieć, ”Carletto” zastosował podobny manewr, co w wielu innych ważnych meczach, np. Ligi Mistrzów. Tym razem nie Federico Valverde, a Jude Bellingham obniżał ustawienie do ostatniej linii, w związku z czym zawodnicy z Madrytu zmieniali ustawienie z 1-4-4-2 na 1-5-3-2. Dzięki temu Vazquez nie był już tak daleko względem Edera Militao, a Real lepiej ograniczał Barcelonie przestrzeń w bocznych sektorach i za linią obrony. Wiele przed tym meczem mówiło się o ”planie Anty-Yamal” po stronie Madrytu, lecz pod względem indywidualnym w pierwszej połowie ”Królewscy” najskuteczniej odcinali Alejandro Balde przez Bellinghama i Roberta Lewandowskiego przez duet stoperów.
W ataku natomiast Real stawiał na bardzo proste środki. Począwszy od otwarcia gry od bramki i pierwszego podania do środkowego obrońcy następowało długie podanie w kierunku Kyliana Mbappe i Viniciusa Juniora. Francuz i Brazylijczyk znajdowali się w sytuacjach jeden na jednego, a czasem nawet dwóch na jednego ze stoperami Barcelony. Szczególnie pojedynki z Pau Cubarsim wydawały się korzystne z punktu widzenia gospodarzy, gdyż 17-latek początkowo nie zaliczał pewnych interwencji w obronie. W ten sposób za pomocą dwóch podań i wygranym starciu w powietrzu Real mógł znaleźć się oko w oko z bramkarzem ”Barcy”, Inakim Peną. Po takich sytuacjach na wolne pole wbiegali obaj napastnicy ”Królewskich”, lecz nie zdołali wykorzystać swoich okazji.
Idąc piętro wyżej do budowania gry, madrytczycy - podobnie jak Bayern w minioną środę, lecz jeszcze bardziej bezpośrednio - zmieniali stronę gry, najczęściej do prawej strony, gdzie Bellingham i Vazquez tworzyli przewagę dwóch na jednego przeciwko Balde. W takiej sytuacji jeden z tej dwójki zostawał wolnym zawodnikiem z piłką, dzięki czemu mógł posłać podanie prostopadłe do wbiegającego za linię Mbappe. Przewaga ta stanowiła klucz przeciwko niesłychanie wysoko ustawionej linii obrony Barcelony, dla której presja na piłkę była jedną z najbardziej istotnych kwestii, by Real nie obnażył ogromnej przestrzeni za plecami.
Tymczasem, mimo licznych podań prostopadłych, ostatnia linia obrony ”Barcy” spisywała się fenomenalnie, łapiąc rywali na aż 12 (sic!) pozycjach spalonych, w tym ośmiokrotnie Kyliana Mbappe. Wzięty w kółko na powyższej grafice Pau Cubarsi oraz jego partner ze środka obrony Inigo Martinez znakomicie wyczuwali moment, aby zwolnić bieg w kierunki własnej bramki i uchylić się, podczas gdy wysunięty napastnik Realu podążał w przeciwnym kierunku.
Pomimo tego, że atakujący ”Królewskich” wybiegali głównie sprzed ich oczu i nie sprawdzali ich ”ślepej strony”, należy przyznać, że Katalończycy opanowali umiejętność zastawiania pułapek ofsajdowych niemal do perfekcji. Michael Cox z The Athletic kilka dni temu przywołał statystykę, według której Barcelona w obecnych rozgrywkach La Liga łapie przeciwników na pozycjach spalonych ok. 6,5 raza w każdym meczu (Offsides won per game), a w spotkaniu z Realem niemal podwoiła swój dotychczasowy dorobek. Jest to historia bez precedensu, ponieważ, jak zaznaczył jeden z dziennikarzy na pomeczowym spotkaniu mediów z Carlo Ancelottim, ”Królewscy” tyle razy w jednym spotkaniu domowym nie zostali przyłapani na ofsajdzie od 1989 roku.
Gdyby nie znakomita dyspozycja defensorów Barcelony, Real prowadziłby do przerwy co najmniej 1:0, gdyż Kylian Mbappe zdobył bramkę otwierającą wynik meczu, lecz po interwencji VAR gol nie został uznany. Piłkarze Carlo Ancelottiego w większości osiągali swój plan w grze z piłką oraz bez niej, lecz brakowało im ”kropki nad i” w postaci legalnego wbiegnięcia za linię obrony.
”Lubię wracać tam, gdzie byłem już”
W drugiej połowie natomiast to nie Real konsekwentnie spełniał swoje zadania, a ”Barca” naniosła poprawki do własnej strategii. Na boisku pojawił się Frenkie de Jong, zastępując Fermina Lopeza, dzięki czemu Barcelona do duetu Pedri-Marc Casado dodała trzeciego środkowego pomocnika, który świetnie kontroluje tempo gry. Zdecydowanie potrzebny był jej zawodnik potrafiący uspokoić wydarzenia na boisku po licznych fragmentach gry samym długim podaniem. Holender wraz z Casado świetnie skupiali pomocników Realu posiadaniem piłki, zaś Raphinha i Pedri zajęli się obrońcami. Dzięki wyciągnięciu wyżej przeciwników z dwóch linii w końcu pojawiła się przestrzeń za linią obrony, którą po podaniu prostopadłym Casado wykorzystał w 54. minucie Lewandowski, zdobywając ”oficjalną” pierwszą bramkę tego Klasyku. Sytuacja ta w największym stopniu otwarła i ustawiła mecz do ostatnich minut, które jak żywo zaczęły przypominać spotkanie z… Bayernem Monachium. Wyciąganie, wbieganie, wyciąganie, wbieganie.
To, co w pierwszej połowie świadczyło o sile Realu, w drugiej części gry zaczęło walić się jak domek z kart. Wyższe podejście do Barcelony, w obliczu braku aktywności w obronie Mbappe i Viniciusa, wyglądało jak piłkarskie harakiri. Odtąd Bellingham nie mógł wspomagać niżej Vazqueza, a sam Vazquez wychodził za rywalem naprzeciwko siebie (Raphinha), co otwierało przestrzenie za plecami obu zawodników. Dwie minuty po pierwszym golu wbiegł tam w końcu Balde, po czym obsłużył Lewandowskiego, który zanotował błyskawiczny dublet.
Kapitan reprezentacji Polski mógł nawet zaliczyć hat-trick, a nawet ”czteropak”, gdy Real już zupełnie zaryzykował i pozostawiał obrońców w sytuacjach jeden na jednego z napastnikami na połowie boiska. Wobec takiego scenariusza meczu na boisko wszedł Dani Olmo, który jako ”dziesiątka” na ogromnej przestrzeni czuł się jak ryba w wodzie. Otrzymując piłkę przodem do bramki Łunina, prowadził piłkę jak najdłużej, aby skupić na sobie uwagę rywala i wypracować dla partnerów klarowne okazje bramkowe. Po podobnych atakach przestrzeni swoje bramki zdobyli jeszcze Raphinha i Lamine Yamal. Trudno nie odnieść wrażenia, że Barcelona zrobiła w tym meczu prawie to samo, co kilka dni wcześniej w starciu z Bayernem, a Hansi Flick poprzez zmiany zmieniał akcenty w grze względem wydarzeń na boisku.
Spalona taktyka
W przedmeczowym wydaniu katalońskiego Sportu znalazł się cytat z wypowiedzi byłego pomocnika Barcelony, Ivana Rakiticia, według którego mecz na Santiago Bernabeu, ze względu na presję ciążącą na gospodarzach, powinien wraz z biegiem czasu otworzyć się, dzięki czemu napastnicy ”Barcy” zyskają dodatkową przestrzeń. Chorwat przewidział to co do joty.
I choć początkowo madrytczycy narzucali gościom wysoką presję, pozostawiając ostatnich obrońców w sytuacji sam na sam z rywalem, realizacja tego pomysłu z Mbappe i Viniciusem w składzie nie miała szans powodzenia przez cały mecz. Owszem, w drugiej połowie spotkanie ułożyło się korzystnie dla Barcelony i ta wciąż zagrywała długie podania (te od bramkarza średnio na aż 34 metry!), lecz były one dużo bardziej kontrolowane i wykonywane pod mniejszą presją - mimo coraz wyższego bloku Realu.
Można zaryzykować stwierdzenie, że Carlo Ancelotti nieco przeliczył się, starając się zmieścić w jednym składzie wszystkie największe gwiazdy. Mbappe i Vinicius zostali napastnikami, ponieważ nie można polegać na ich defensywie na boku pomocy, przez co pozycję tę zajął m.in. Bellingham. Ten z kolei jest typowym graczem środka pola, skąd tworzy największe zagrożenie. Jako strzelec 19 goli w poprzednim sezonie La Liga, w obecnych rozgrywkach wciąż czeka na otwarcie swojego konta bramkowego. Anglik miał być również częścią planu ”systemowego” na zastąpienie najlepszego rozgrywającego, Toniego Kroosa, lecz w największym stopniu kierunek atakom nadaje już tylko wchodzący z ławki rezerwowych Luka Modrić. Real Madryt niemal zawsze kojarzył się z panteonem gwiazd, lecz obecna jego wersja zdaje się do siebie nie pasować pod kątem budowy zespołu. Zespołu jako jednego organizmu, w którym poszczególne części się dopełniają i wpływają na siebie nawzajem. Tu natomiast wady jednych odbierają zalety innych.
W Barcelonie z kolei misja, do której pije Lamine Yamal w mediach społecznościowych, zdaje się osiągać coraz wyższe poziomy. Mecze z Bayernem i Realem miały być dla drużyny Hansiego Flicka najpoważniejszym sprawdzianem w tym sezonie, z którego wyszła niemal bez szwanku - i to z aż ośmioma zdobytymi golami, choć mogła ich być śmiało dwucyfrowa liczba. ”Barca” miała swoje trudne momenty, jak 20 minut starcia z Bawarczykami czy pierwsza połowa na Bernabeu, lecz ani na moment nie przestała wątpić w słuszność podjętej drogi. Po minionym dwumeczu chyba już nikt nie będzie określał jej wysokiej linii obrony jako zagrożenia. FC Barcelona Hansiego Flicka, choć na wczesnym stadium rozwoju, wydaje się ostatecznym dowodem na to, że ryzyko oparte na solidnych podstawach gry pozycyjnej to fundament współczesnego futbolu.