To już robi się zabawne, wymowny obrazek z Zielińskim. Nowy zespół, stary problem
Jak reprezentacja Polski zaprezentowała się w meczu z Chorwacją, po niezbyt przekonującej grze w Szkocji? Czy budowa zespołu przez Michała Probierza wkracza w decydującą fazę? Jak okazuje się po głębszej analizie, nie ma takich problemów, do których nie można by wrócić.
Piłkarze reprezentacji Polski od pierwszych minut meczu nastawili się na grę w obronie średniej i niskiej. Tym razem, zamiast wcześniej stosowanego ustawienia 1-5-3-2 w defensywie, selekcjoner postawił na 1-5-4-1, a rolę prawego pomocnika w tym systemie (zamiennie z Kacprem Urbańskim) pełnił debiutujący w seniorskiej kadrze Mateusz Bogusz. Zawodnik ten odpowiadał za zamykanie przestrzeni między Polakami w środku oraz za asekurację wahadłowego. W ten sposób w bocznych sektorach dochodziło do równowagi, zaś w świetle bramki biało-czerwoni stawiali na przewagę jednego gracza. Chorwaci korzystali z systemu 1-5-3-2, dlatego ich dwóch napastników przeciwstawiało się trzem polskim stoperom.
Plan defensywny reprezentacji Polski sprawdzał się w pierwszej części gry niemal bez zarzutu. Polacy momentami ustawiali się głęboko na swojej połowie, lecz tym samym zabierali Chorwatom przestrzeń do gry, której nie było zarówno między liniami, jak i za. Początkowo liderowi “Vatrenich”, Luce Modriciowi, trudno było stworzyć przewagę prowadzeniem lub podaniem piłki, gdyż wokół niego wszystkie opcje zagrania zostały odcięte.
Wyrazem bezsilności Chorwatów były najczęściej głębokie dośrodkowania z bocznych sektorów, które bez trudu ”kasowali” jeśli nie obrońcy, to bramkarz. Cel obronny, czyli ochrona dostępu do własnej bramki poprzez zamknięcie sektora środkowego realizował się, a silni stoperzy mieli taktyczne podstawy, aby dominować w powietrzu niczym Kamil Glik w szczycie formy.
Do największej liczby zaciekłych pojedynków obronnych dochodziło właśnie między środkowymi obrońcami Polski a napastnikami Chorwacji. Ci ostatni, będący najczęstszym i najbardziej oczywistym celem podań, ze względu na warunki fizyczne i pozycje na boisku, co rusz starali się stworzyć sobie trochę miejsca z dala od stoperów biało-czerwonych. Obrońcy z kolei dążyli do utrzymania fizycznego kontaktu z przeciwnikami, aby w momencie posłania do nich piłki jak najbardziej ograniczyć napastników i wypchnąć ich z dala od bramki. Podobne obrazki co na zdjęciu z Janem Bednarkiem w roli głównej można było zauważyć również w przypadku Pawła Dawidowicza i Sebastiana Walukiewicza.
Jak Chorwaci chcieli oswobodzić się ze ścisłego krycia? Nie bezpośrednio, lecz tworząc przestrzeń innym. Pod polem karnym biało-czerwonych dochodziło do klasycznych dla systemu 1-3-5-2 akcji dwójki napastników - jeden wyciągał środkowego obrońcę, by drugi mógł wbiec w powstałą wolną przestrzeń. Miejsce na rogu pola bramkowego wykorzystywał kilkukrotnie Igor Matanović, najbardziej aktywny chorwacki napastnik. Już w poprzednim spotkaniu Ligi Narodów przeciwko Portugalii po wejściu na boisko z ławki oddał pięć strzałów, a w meczu z Polską nawet pobił swoje poprzednie statystyki - siedem razy uderzał na bramkę Łukasza Skorupskiego, z tym że głównie z ostrego kąta.
O ile w grze obronnej Polacy niwelowali większość atutów Chorwatów, o tyle w ataku powróciły stare demony. Po raz kolejny Piotr Zieliński obniżał pozycję do linii z obrońcami, miał niemal całe pole gry przed sobą, lecz nie otrzymywał wsparcia od partnerów o linię wyżej. Nieliczne próby dłuższego utrzymania się przy piłce przez biało-czerwonych wyglądały bardzo sztucznie i desperacko. Po zmianie strony, gdy pojawiała się wolna przestrzeń do gry, zawodnik z piłką albo nie miał do kogo podać, albo nie chciał prowadzić piłki dalej.
Po jednostajnym przegraniu futbolówki z jednej strony na drugą dochodziło najczęściej do podania do zawodnika z obrońcą na plecach. Będąc w pozycji tyłem do bramki przeciwnika i pod presją, trudno było zaliczyć skuteczną akcję, szczególnie bez realnego wsparcia zawodników wokół piłki. Na powyższym przykładzie Mateusz Bogusz stracił futbolówkę i, jak przyznał w pomeczowym wywiadzie dla TVP Sport, nie rozumie się jeszcze z Robertem Lewandowskim, choć można by pewnie te słowa odnieść do większości polskich piłkarzy.
W obliczu braku łączników do gry między liniami, dość zabawnie momentami wyglądały próby wcielenia się Piotra Zielińskiego w dwóch lub trzech piłkarzy naraz. Nowy zawodnik Interu po daremnych próbach ustawiania się bez piłki tam, gdzie pojawiała się przestrzeń między Chorwatami, sam brał futbolówkę, naprowadzał ją w stronę kolegi z drużyny, grał z nim ”na ścianę” i znajdował się o jedną lub dwie linie wyżej. Po samotnej szarży niemal wypracował sytuację sam na sam dla Sebastiana Szymańskiego na kilka minut przed przerwą.
Niestety, zdecydowana większość ataków biało-czerwonych opierała się na posyłaniu długich podań za plecy obrońców Chorwacji. Pomysł sam w sobie nie musiał być zły, jeśli adresat podania w odpowiednim momencie wyciągnąłby defensora ze strefy i wbiegł za jego plecy, a najlepiej zrobił to we współpracy z kolegą z zespołu, lecz ani jedno takie zagranie nie zostało dobrze wykonane. Futbol z zamysłu prosty okazał się prostacki, nawet mimo braku szczególnej presji ze strony Chorwatów, którzy najzwyczajniej przesuwali się za piłką.
W drugiej połowie spotkania dyscyplina taktyczna biało-czerwonych (defensywna, gwoli ścisłości, gdyż prawie wyłącznie ona występowała w początkowych fragmentach) poluzowała się i Chorwaci zaczęli dochodzić do większej liczby dogodnych sytuacji - i to jedna po drugiej. Stoperzy wyciągani byli coraz dalej od własnego pola karnego, droga podania między nimi a wahadłowymi otwierała się, a w ”walce” wręcz zaczęli dominować chorwaccy napastnicy. W ten sposób Sebastian Walukiewicz powalił na ziemię Bruno Petkovicia, a rzut wolny na jedynego gola w meczu zamienił Luka Modrić.
Nic dziwnego, że gospodarze przełamali polski mur, skoro defensywa biało-czerwonych, choć początkowo skuteczna, była zbyt jednostajna i z czasem bierna. Polacy z obrony niskiej wychodzili maksymalnie do średniej, a w wysokiej pojawiali się tylko w momentach otwarcia gry od bramki przez Chorwatów - i to wszystko również po stracie gola.
W ofensywie podopieczni Michała Probierza bazowali znów na pojedynczych przebłyskach Nicoli Zalewskiego, który ”zarobił” żółtą kartkę na kolejnym rywalu, dryblował, strzelał i dośrodkowywał. W ostatnim czasie to jeden z niewielu powtarzalnie grających zawodników polskiej kadry, z uwagi nie tylko na umiejętności indywidualne, lecz również kwestie taktyczne, ponieważ pozostaje zwykle sam na sam z rywalem w bocznym sektorze.
Po godzinie gry na boisku pojawił się Karol Świderski, który stworzył dwuosobową linię ataku z Robertem Lewandowskim. Polska znów przeszła na ustawienie 1-3-5-2 i choć ”Świder” nie sprawdził się w utrzymaniu piłki, to zajmował swoim ustawieniem jednego z obrońców, dzięki czemu ”Lewy” mógł korzystać z sytuacji jeden na jednego w polu karnym. Równocześnie zaczęło dochodzić do większej liczby dośrodkowań (centrował także Walukiewicz, podobnie jak w meczu ze Szkocją), z czego napastnik Barcelony skrzętnie skorzystał. W 70. minucie ochronił piłkę, zastawił się przed interwencją Josipa Sutalo i po uderzeniu z półobrotu piłka odbiła się od poprzeczki. Była to jedyna ”duża szansa” Polaków w tym spotkaniu, a gra bezpośrednia na dwie ”dziewiątki” miała na celu raczej usilne gonienie wyniku, aniżeli była częścią podstawowej strategii.
Styl Polako ciągle żywy
Jak zaznaczył Jacek Laskowski podczas komentarza meczu w Telewizji Polskiej, słowo “polako” oznacza po chorwacku “powoli” i należy przyznać, że bardzo celnie odnosi się do sposobu gry biało-czerwonych.
Mijają lata, a jednostajne ataki Polaków nie dają o sobie zapomnieć i powracają ze zdwojoną siłą w momentach, gdy już wydawało się, że na dobre następuje ”nowe rozdanie”. Michał Probierz po kilku latach odnowił wariant z Piotrem Zielińskim jako nisko ustawionym rozgrywającym, lecz wciąż brakuje niezawodnego wsparcia w strefie wyżej, chociażby w takim stopniu jak prezentował je Kacper Urbański przed i podczas EURO 2024. Ponadto momenty intensywnego pressingu z dobrą energią przeplatają się z chwilami bojaźni jak w meczach z Austrią czy właśnie Chorwacją.
Kluczem w budowaniu zespołu i jego gry jest z pewnością konsekwencja, czego należy polskiej kadrze życzyć. Dobra realizacja planu na mecz pod przeciwnika może zapewnić drużynie pojedyncze dobre wyniki, lecz stabilizacji w ten sposób się nie osiągnie. Selekcjoner zaczął, nomen omen, od selekcji zawodników o odpowiednich profilach do gry w jednej drużynie - czas dołożyć do tego wspólne zachowania w grze z piłką.