Mógł być najlepszy na świecie, ale ciągłe łapie kontuzje. "To dla niego końcowe napisy"
8 grudnia Reece James skończył 24 lata, a dwa dni później... znowu doznał kontuzji. Kibice Chelsea powoli tracą wiarę, że ich ulubieńcowi uda się na odbudować fantastycznie zapowiadającą się karierę.
Jak trafnie ujęto w "The Athletic", "to była wiadomość, której nikt nie chciał usłyszeć, ale każdy się spodziewał". Reece James musiał zejść z boiska już w 27. minucie meczu z Evertonem, a dwa dni później Chelsea w oficjalnym komunikacie potwierdziła kontuzję ścięgna udowego (ang. hamstring).
Według nieoficjalnych informacji sukcesem będzie, jeśli kapitan "The Blues" wróci jeszcze do gry w tym sezonie. Klub i piłkarz, który przyznał, że jest załamany, chcą uniknąć operacji. To jedenasta kontuzja "szklanego" obrońcy w ciągu ostatnich dwóch lat.
24-latek doznał urazu tego samego ścięgna (choć nie zawsze w tej samej nodze) już po raz siódmy w karierze. Ostatni raz miało to miejsce zaledwie kilka tygodni temu. Stracił przez niego mecze od drugiej do ósmej kolejki tego sezonu. Od początku obecnych rozgrywek rozegrał 451 minut na 1710 możliwych.
Pełne 90 minut ostatni raz rozegrał w kwietniu, a pięć meczów z rzędu w wyjściowym składzie uzbierał... pod koniec sezonu 2021/22, w którym strzelił sześć goli, zanotował dziesięć asyst i zaczęło się o nim mówić jako o jednym z najlepszych prawych obrońców świata.
Był (i nadal jest) bardzo szybki i silny. Dysponował celnym dośrodkowaniem i atomowym strzałem. Pod względem gry ofensywnej nadal należy do najlepszych w Premier League na swojej pozycji. Ale czy można polegać na piłkarzu, który tylko raz w karierze uzbierał więcej niż 26 ligowych meczów w sezonie?
Już nie będzie tak samo
- Dla wielu fanów Reece był piłkarzem, wokół którego nowi właściciele mieli budować przyszłość tego klubu. To miał być nowy Terry czy Lampad nawet nie w rozumieniu boiskowym, tylko "instytucjonalnym" - miał być liderem i fundamentem tego zespołu na lata. Zresztą myślę, że Mauricio Pochettino uważał podobnie, mianując go nowym kapitanem. Teraz wiemy już, że tak się nie stanie i że bliżej mu do Jacka Wilshere'a - kogoś, o kim będziemy przez następną dekadę rozmawiać głównie w kontekście niespełnionego przez zdrowie potencjału - mówi nam Jędrzej Święcicki, polski kibic Chelsea.
Kibice pamiętają, że gdy ostatnio miał wypaść na kilka tygodni, nie było go kilka miesięcy. Niektórzy gorzko żartują, że jest pierwszym kapitanem, który głównie pracuje zdalnie. Większość jednak zastanawia się, czy jeszcze zobaczą go "w primie" i czy nie należałoby może rozważyć sprzedaży zawodnika, na którym nie można polegać...
- Klub z takimi ambicjami jak Chelsea nie może sobie pozwolić na czekanie aż Reece wróci do zdrowia. Presja na wyniki jest zbyt duża, dlatego trzeba myśleć o przyszłości bez niego. I to mi chodziło w tych napisach końcowych. Reece nie będzie, według mnie, już traktowany jak wcześniej. Nikt nie będzie już zaczynał układania składu od niego. Nikt nie będzie mówił o nim jak o niezbędnym elemencie układanki. I co najważniejsze, nikt nie będzie wierzył, że może coś realnie zmienić. Bo nie da się niczego zmienić, siedząc na trybunach i u rehabilitantów. Będę bardzo zaskoczony, jeśli Chelsea w najbliższej przyszłości nie wzmocni (poprzez akademię lub transfery) prawej obrony - dodaje Święcicki.
Zbyt szybki powrót?
- Musimy powoli budować siłę i pewność siebie Reece'a. W optymalnym scenariuszu powoli wpuszczalibyśmy go z ławki - mówił kilka dni temu Mauricio Pochettino. Kontuzja drugiego prawego obrońcy, Malo Gusto, sprawiła jednak, że powrót Anglika do pierwszego składu był nieco przyspieszony. Za bardzo?
Chelsea jest od wielu miesięcy trapiona plagą kontuzji, a według niektórych obserwatorów to efekt ciągle zmieniających się sztabów szkoleniowych i przede wszystkim medycznych.
- W ciągu dwóch lat mieli czterech menedżerów. Każdy ma inne wymagania, metody i plany treningowe. Znałem menedżera, który kazał piłkarzom wykonywać 30 sprintów na przestrzeni sześciu dni. Przyszedł nowy i oczekiwał 100 sprintów na dzień. Organizm musi dostosować się do takich zmian - mówi na łamach "The Athletic" Callum Walsh, były szef sztabu medycznego w największych angielskich klubach.
W obszernej rozmowie tłumaczy on powody kontuzji ścięgna udowego (można się go nabawić podczas sprintu albo nadmiernego rozciągnięcia), różne rodzaje jego budowy u różnych ludzi i wynikające z tego różne okresy rehabilitacji. Według niektórych, atletycznie zbudowany James tak często łapie kontuzje, bo jest za ciężki, co obciąża ścięgna, i za duży, co ogranicza mobilność. Ale to tylko hipoteza.
Być może duża liczba kontuzji wynika też ze specyfiki gry na boku obrony. W Chelsea na tej pozycji od dawna jest "szpital". Pochettino nie może liczyć nie tylko na Jamesa, ale też na lewego obrońcę Bena Chilwella (a więc na kapitana i wicekapitana). Od tygodni nie ma też Malo Gusto, kóry zaliczył obiecujące wejście do Premier League, a teraz wypadł też Marc Cucurella. Przez to na bokach muszą grać nominalni stoperzy jak Levi Colwill czy Axel Disasi.
Na pewno nie wpływa to pozytywnie na formę "The Blues", którzy mają w tym sezonie więcej porażek (siedem) niż zwycięstw (pięć) i zajmują 12. miejsce w tabeli - to samo, na którym skończyli poprzedni sezon.
Nawet James w formie nie byłby rozwiązaniem wszystkich ich problemów, ale na pewno by pomógł. Gdyby zdołał w końcu rozegrać kilka miesięcy bez urazów. Pomogłoby to jego organizmowi, samopoczuciu i karierze. Dzisiaj stoi ona pod dużym znakiem zapytania.