Kompletna prowizorka w Premier League. Wielkie kluby z problemami. "Muszą drżeć właściwie wszyscy"
W tym sezonie Premier League zwolniono już 12 szkoleniowców. To absolutny rekord w historii ligi angielskiej. Trudno przy tym uniknąć wrażenia, że część tych ruchów była po prostu paniczna i niewiele w niej faktycznego myślenia o przyszłości.
W trakcie minionego weekendu doszło do dwóch kolejnych zwolnień w klubach Premier League. Z pracą pożegnali się Brendan Rodgers (Leicester City) oraz Graham Potter, który nie tak dawno otrzymywał poparcie zarządu. Porażka z Aston Villą (0:2) przelała jednak czarę goryczy - londyńczycy piąty raz w tym sezonie przegrali na własnym stadionie i trafili do dolnej polówki tabeli.
Tym samym grono szkoleniowców, którzy stracili pracę, zostało zwiększone do 12. W ciągu kilkunastu godzin pobito i wyśrubowano więc rekord, który wcześniej - w wypadku czterech sezonów - wynosił 10. O ile jednak niektóre ruchy włodarzy wydawały się zasadne, i nadal takimi pozostają, o tyle część posunięć zakrawa bardziej o panikę niż o faktyczne myślenie nad przyszłością drużyny. Pożegnanie Thomasa Tuchela, zatrudnienie Pottera, zwolnienie Pottera, chwilowe panowanie Bruno Saltora i tymczasowe związanie się z Frankiem Lampardem to tylko przykład. Wzorzysty, ale jednak przykład.
Wielka loteria
Do pierwszej zmiany na stanowisku szkoleniowca doszło jeszcze w sierpniu 2022 roku. Scott Parker, który wprowadził Bournemouth do elity, nie wytrzymał nawet miesiąca. Miejsce Anglika zajął Gary O'Neil, ale sądzono, że dawny asystent 42-latka będzie jedynie tymczasowym rozwiązaniem. O'Neil prezentował się jednak na tyle dobrze, że w drużynie beniaminka pracuje po dziś dzień, chociaż "Wisienki" nadal zajmują miejsce w strefie spadkowej.
Rozpoczęty latem proces szybko stał się prawdziwą lawiną, bowiem w kolejnych miesiącach zwolnienia (i jedno pożegnanie) sypały się wręcz hurtowo.
- Wrzesień - Graham Potter odchodzi z Brighton, Thomas Tuchel zwolniony przez Chelsea
- Październik - Bruno Lage zwolniony przez Wolverhampton, Steven Gerrard przez Aston Villę
- Listopad - Ralph Hasenhuettl zwolniony przez Southampton
- Styczeń - Frank Lampard zwolniony przez Everton
- Luty - Jesse Marsch zwolniony przez Leeds United, Nathan Jones przez Southampton
- Marzec - Patrick Vieira zwolniony przez Crystal Palace, Antonio Conte przez Tottenham
- Kwiecień - Brendan Rodgers zwolniony przez Leicester City, a Graham Potter przez Chelsea
Pokazało to, że o swoje posady muszą drżeć właściwie wszyscy. Nie tylko ci, którzy zmagali się z trudami walki o utrzymanie, ale też szkoleniowcy mierzący w znacznie wyższe cele. W końcu Spurs pod wodzą Conte faktycznie nie prezentowali futbolu ani ciekawego, ani szalenie skutecznego, ale w dobie tego dziwacznego sezonu wciąż byli w grze o zajęcie miejsca w TOP4. To jednak nie wystarczyło - Włoch stał się kolejnym elementem bezwzględnej wyliczanki, swoistej wielkiej wymiany, jaką przeprowadzono w większości klubów Premier League, przy czym w jego wypadku trzeba zaznaczyć, że poszło nie tylko o względy sportowe. Tylko jaki jest faktyczny efekt tych decyzji?
Na początek spójrzmy na ten temat przez pryzmat najbardziej płytki, ale też w wielu przypadkach najważniejszy, czyli po prostu punktowy. Możemy się bowiem umawiać, że w piłce chodzi o coś więcej, ale w gruncie rzeczy wiemy, co stanowi podstawę do rozliczenia danego trenera. W zestawieniu nie są uwzględnieni ci, których od początku traktowano jako skrajnie tymczasowych. Tyczy się to między innymi Bruno Saltora.
Bournemouth
- Scott Parker - 4 mecze - 0,75 pkt/mecz
- Gary O'Neil - 25 meczów - 0,96 pkt/mecz
Brighton
- Graham Potter - 6 meczów - 2,17 pkt/mecz
- Roberto De Zerbi - 21 meczów - 1,57 pkt/mecz
Chelsea
- Thomas Tuchel - 6 meczów - 1,67 pkt/mecz
- Graham Potter - 22 mecze - 1,27 pkt/mecz
- Frank Lampard - BDO
Wolverhampton
- Bruno Lage - 8 meczów - 0,75 pkt/mecz
- Steve Davis - 7 meczów - 0,57 pkt/mecz
- Julen Lopetegui - 14 meczów - 1,29 pkt/mecz
Aston Villa
- Steven Gerrard - 11 meczów - 0,82 pkt/mecz
- Unai Emery - 16 meczów - 2 pkt/mecz
Southampton
- Ralph Hasenhuettl - 14 meczów - 0,86 pkt/mecz
- Nathan Jones - 8 meczów - 0,38 pkt/mecz
- Ruben Selles - 7 meczów - 1,14 pkt/mecz
Everton
- Frank Lampard - 20 meczów - 0,75 pkt/mecz
- Sean Dyche - 9 meczów - 1,33 pkt/mecz
Leeds United
- Jesse Marsch - 20 meczów - 0,9 pkt/mecz
- Javi Gracia - 6 meczów - 1,67 pkt/mecz
Crystal Palace
- Patrick Vieira - 27 meczów - 1 pkt/mecz
- Roy Hodgson - 1 mecz - 3 pkt/mecz
Tottenham
- Antonio Conte - 28 meczów - 1,75 pkt/mecz
- Cristian Stellini - 4 mecze - 2,5 pkt mecz (uwzględniając spotkania, w których zastępował Conte)
Leicester City
- Brendan Rodgers - 28 meczów - 0,89 pkt/mecz
- Adam Sadler - 1 mecz - 0 pkt/mecz
Oczywiście nie ma sensu wyciągać żadnych wniosków z pracy Hodgsona oraz Sadlera, gdyż ich kadencje trwają zbyt krótko. Pozostałe zmiany są jednak bardziej wiążące. Okazuje się, że w tym sezonie Premier League 64% (7/11) z nich było efektywne, czyli wychodziło na korzyść dla drużyny pod względem punktowym. Więcej "oczek" zdobywały lub zdobywają Bournemouth O'Neila, Wolverhampton Lopeteguiego, Aston Villa Emery'ego, Soton Sellesa, Everton Dyche'a, Leeds Gracii i Tottenham Stelliniego. Po drugiej stronie medalu znajduje się Chelsea Pottera, Wolverhampton Davisa, Soton Jonesa, a także Brighton De Zerbiego, przy czym Włoch jest zasłużenie chwalony za swoją postawę, bo utrzymanie przez "Mewy" formy z początku sezonu byłoby czymś irracjonalnym.
Ciekawa - być może najciekawsza - jest tendencja dotycząca tego, komu włodarze powierzają prowadzenie zespołu. Tymczasowe pełnienie obowiązków to oczywiście coś naturalnego, ale na przedłużoną, a jednocześnie nadal krótką, współpracę z kimś z wewnątrz włodarze postawili pięć razy. Do tego wypada doliczyć Lamparda, bo ten ma prowadzić Chelsea tylko do końca sezonu. W teorii jest więc kolejnym rozwiązaniem prowizorycznym, no chyba, że wygra Ligę Mistrzów. W takim przypadku "The Blues" sami już przekonali się, że plany można bardzo łatwo zmienić.
Najdroższy bałagan Europy
Wspomniana piątka nie jest wynikiem porywającym na pierwszy rzut oka, ale to przecież 25% całej ligi. 1/4 wszystkich zespołów Premier League może przejść zatem wielką przemianę z tą jedynie różnicą, że jej rozpoczęcie zostanie po prostu opóźnione. Niezwykle popularne stało się w Anglii klejenie na taśmę tych uszkodzeń, które jawią się jako zdecydowanie bardziej poważne. To dość zaskakująca praktyka, szczególnie wtedy, gdy mowa jest o tak majętnych rozgrywkach. Nie ma widocznie jednak takich pieniędzy, które potrafiłyby skusić właścicieli do trzymania się pewnej wizji dłużej niż przez kilka miesięcy.
W tym względzie lideruje oczywiście Chelsea, gdzie doprowadzono do niewyobrażalnego wręcz bałaganu. Samo zwolnienie Thomasa Tuchela już było kontrowersyjne, a Niemiec przyznał niedawno, że kompletnie się tego nie spodziewał, gdy wybierał się na poranne spotkanie z zarządem. Ostatecznie jednak decyzja została podjęta i proces tworzenia nieprawdopodobnego projektu ze Stamford Bridge powierzono Grahamowi Potterowi, czyli trenerowi znanemu z tego, że potrafi stworzyć cuda, ale... potrzebuje czasu. W Szwecji pracował przez siedem lat, w Swansea blisko rok, w Brighton ponad trzy lata. Wszędzie osiągnął wyniki ponad stan. "The Blues" to totalny kontrast - siedem miesięcy, dolna połówka tabeli i bezwzględne rozstanie.
Oczywiście, londyńczycy pod jego wodzą nie grali dobrze, trudno było doszukać się punktów zaczepienia dających konkretną nadzieję na lepszą przyszłość. Jednocześnie w sezonie, gdy Chelsea nie gra już właściwie o nic, wyrzucono 47-latka, poniesiono kolejną gigantyczną stratę finansową i w jego miejsce ściągnięto kolejnego trenera tymczasowego - Franka Lamparda. Anglik nie ma szans na to, by samemu coś stworzyć na Stamford Bridge. Jego jedynym zadaniem jest doczołgać się do końca sezonu i może, jakimś cudem, przejść kolejną rundę Ligi Mistrzów. Po co zatem było zwolnienie Pottera? Jaka wizja za tym stała? Czy skoro Julian Nagelsmann lub Luis Enrique chcą prowadzić drużynę dopiero od kolejnych rozgrywek, to tych nie mógł dokończyć Anglik? To w gruncie rzeczy pytania retoryczne, gdyż odpowiedź wydaje się względnie prosta - zarząd "The Blues" szuka po omacku.
Dowodzą tego kolejne doniesienia o nowym "stałym" trenerze. W gronie tym pojawiają się nie tylko wspomniani Enrique oraz Nagelsmann, ale też Jose Mourinho, Antonio Conte, Ruben Amorim, Mauricio Pochettino, Oliver Glasner. Luciano Spalletti, a nawet Carlo Ancelotti. Od prawa do lewa, całkowity rozrzut. Sensu i spójności niewiele.
Jako się jednak rzekło, problem ten dotyczy nie tylko Chelsea, ale też mniejszych klubów. Southampton postawiło na Rubena Sellesa, który punktuje lepiej niż poprzednicy, ale też nie ma żadnego doświadczenia w samodzielnym prowadzeniu zespołu, a "Święci" i tak coraz mocniej grzęzną w strefie spadkowej. Prowizoryczne było też rozwiązanie Wolverhampton, bo oczekiwanie na Julena Lopeteguiego trwało tak długo, że "Wilki" jeszcze dobitniej uwikłały się w walkę o utrzymanie. Podobnie kombinuje Leicester City, bo chociaż zwolnienie Brendana Rodgersa było spodziewane i wręcz oczekiwane, to nie przygotowano dla niego żadnego następcy. Na Adama Sadlera zrzucono jedynie formalny ciężar odpowiedzialności za kolejną porażkę w tym sezonie, a być może nawet spadek z Premier League, bo na ten moment ani widu, ani słychu o kimś konkretnym w miejsce Irlandczyka.
Dowodzi to nie tylko swoistej przaśności w najbogatszej lidze Europy, ale też pewnego kryzysu na rynku trenerów. Dobrego szkoleniowca nie jest łatwo teraz skusić - to oni mogą wybierać między licznymi drużynami, które regularnie walczą o ich względy. Aston Villa stawała wręcz na głowie, by zatrudnić Unaia Emery'ego, ale po kilku miesiącach rządów Hiszpana trudno stwierdzić, aby mogła tego żałować. "The Villans" są jednak wyjątkiem od reguły - po prostu im się udało. Pozostałe kluby, nawet tak napompowane pieniędzmi jak Chelsea, muszą... czekać. A czekanie w żaden sposób nie sprzyja rozwojowi, jest niejako jego zaprzeczeniem. Klubom pogrążonym w zawieszeniu może to odbijać się czkawką jeszcze przez długie lata.