Juventus byłby błędem. Dokąd trafi Kacper Kozłowski? Sprawdzamy opcje transferowe 17-latka
Łatka wielkiego talentu została przyszyta Kacprowi Kozłowskiemu już lata temu, jednak to podczas EURO 2020 zrobiło się o nim głośno także poza granicami Polski. Z miejsca pojawiły się doniesienia o liście klubów zainteresowanych sprowadzeniem polskiego pomocnika, m.in. drużyn włoskich. Sprawdzamy, gdzie mógłby się odnaleźć niespełna 18-letni talent.
17 lat i 246 dni. Dokładnie w takim wieku Kacper Kozłowski wybiegał na boisko podczas meczu z Hiszpanią. Tym samym stał się najmłodszym piłkarzem w historii mistrzostw Europy. Taki rekord musi działać na wyobraźnię, nawet jeśli został pobity “chwilę” wcześniej przez niewiele starszego Jude’a Bellinghama.
To oczywiście tylko ciekawostka, w dzisiejszych czasach już mało kto kupuje piłkarzy na podstawie tak w gruncie rzeczy mało istotnych czynników. Taki występ, sam w sobie, mógłby co najwyżej sprawić, że zawodnik trafiłby do kilku notatników skautów, w kategorii “do sprawdzenia”.
Potencjał na wagę złota
Tyle tylko, że po pierwsze Kacper Kozłowski od dawna był w zapisany w kajeciku każdego szanującego się skauta na nasz region, nie pojawił się znikąd. Po drugie, to był występ, który naprawdę mógł się podobać, z wielu powodów. Polski pomocnik nie wszedł na ostatnie kilka minut byle tylko odbębnić rekord, a pojawił się na murawie w 55. minucie. W kluczowym dla losów awansów meczu, przy otwartym wyniku, przeciwko czołowemu rywalowi, który ostatecznie zakończył turniej na półfinale z Włochami.
Co jednak w tym wszystkim najważniejsze, Kacper Kozłowski nie robił w tym meczu za tło. Przeciwnie, był aktywny, dynamiczny i nie bał się podejmować ryzykownych decyzji podczas wyprowadzania piłki. Jeśli już, to prędzej można było obawiać się o to, że gra na zbyt dużym luzie, zupełnie jakby była to tylko kolejna z gierek treningowych. Pakował się do przodu, środkiem boiska, z piłką u nogi, czasem otoczony przez dwóch, trzech Hiszpanów. I to zdecydowanie w jego grze imponowało, zwłaszcza, że robił to skutecznie.
Oczywiście nie był to występ zjawiskowy i powalający na kolana, gdyby w podobny sposób zagrał Mateusz Klich czy Piotr Zieliński, to prawdopodobnie nikt by się nawet na ten temat nie zająknął. Kluczowy jest jednak wiek Kacpra Kozłowskiego i to, jaki potencjał pokazał na tle mocnego rywala, w meczu o ogromną stawkę. Piłkarz Pogoni Szczecin potwierdził nim, że ma papiery na naprawdę niezłą karierę na zachodzie i niezależnie od okoliczności po prostu “nie pęka”, gra tak samo jak zawsze.
Czas pakować walizki
Co zrozumiałe, wokół niego zrobił się od razu potężny szum medialny, nie tylko w Polsce. Zagraniczne media z miejsca zaczęły donosić o kolejnych klubach zainteresowanych sprowadzeniem Kozłowskiego. Barcelona, Manchester United, Borussia Dortmund, RB Salzburg, Borussia Moenchengladbach. I tak można by jeszcze wymieniać dalej. Oczywiście od zainteresowania do oferty jeszcze daleka droga, a część doniesień może być wyłącznie doniesieniami medialnymi, nie mającymi oparcia w rzeczywistości. Jednak trudno się dzisiaj spodziewać, by polski pomocnik w kolejnym sezonie nadal występował na boiskach Ekstraklasy.
Mogłoby się wydawać, że najtrudniejszy etap jest już za Kacprem Kozłowskim i ludźmi prowadzącymi jego karierę. Przebił się w Ekstraklasie, potwierdził talent, który wieszczono mu gdy był jeszcze juniorem, szybko trafił do reprezentacji Polski i z miejsca stał się jej realną częścią, pełnowartościowym reprezentantem. A nie wyłącznie młodą ciekawostką, która być może kiedyś, za kilka lat, będzie w stanie coś wnieść do gry “Biało-czerwonych”.
Teraz jednak stoi przed nim równie duże wyzwanie, często łamiące w zarodku obiecująco zapowiadającą się karierę. Tego jak ważny jest wybór pierwszego klubu na zachodzie nie trzeba chyba tłumaczyć, a jeśli ktoś ma wątpliwości, wystarczy spojrzeć na to, jak potoczyły się losy Rafała Wolskiego czy Szymona Żurkowskiego po odejściu do Fiorentiny.
Nie można na tym etapie rzucić się z motyką na słońce, trzeba wybrać zespół o odpowiednim poziomie, charakterystyce gry, filozofii wprowadzania młodych zawodników i przede wszystkim - trenerem. Na temat tego, jak wiele może zmienić ten ostatni czynnik, przekonał się niedawno Sebastian Walukiewicz, który po przyjściu Leonardo Sempliciego nagle z “maratończyka” grającego w Cagliari non stop po 90 minut, stał się zbędnym elementem - wylądował na dobre na ławce rezerwowych i był ostatnim środkowym obrońcą do gry.
Kierunek Italia
O tym jak popularnym kierunkiem transferowym dla piłkarzy z Ekstraklasy w ostatnich latach stały się Włochy, nie trzeba chyba specjalnie opowiadać. Rok w rok do Serie A i Serie B trafiają kolejni Polacy, lub zawodnicy, którzy wybili się w polskich klubach. Efekty są oczywiście różne, zdarzają się niewypały jak w przypadku wspomnianego wcześniej Żurkowskiego, jednak z reguły po krótkim czasie aklimatyzacji “nasi” zaczynają regularnie występować i z mniejszym lub większym powodzeniem radzą sobie na włoskich boiskach.
Piotr Zieliński, Karol Linetty, Bartosz Bereszyński, Wojciech Szczęsny, Kamil Glik, czy Bartłomiej Drągowski to już weterani występów na Półwyspie Apenińskim, a niezłą markę w Italii zdołał sobie wypracować także Arek Milik, który zanim trafił do Marsylii, był o krok od przejścia do AS Romy. We Włoszech bez większych problemów odnaleźli się także Łukasz Skorupski, Arkadiusz Reca, Paweł Dawidowicz oraz wspomniany Walukiewicz, a czołowym goleadorem przez sezon był Krzysztof Piątek - a to tylko zawodnicy z Serie A.
Włoski klimat ewidentnie służy Polakom, którzy chwaleni są za odpowiednie podejście - nie pytają po co mają coś robić, tylko to robią, są doceniani za profesjonalizm i pracowitość. Nic więc dziwnego, że także włoskie kluby zagięły parol na najnowszy talent z Ekstraklasy.
Mięso transferowe
Jedna z drużyn, o których we włoskich mediach było najgłośniej w kontekście transferu Kacpra Kozłowskiego, to Juventus. Klub oczywiście wielki, z doskonałą infrastrukturą, kuszący pod wieloma aspektami, będący na absolutnie topowym poziomie. I to ostatnie jest właśnie głównym minusem przy potencjalnym transferze do Turynu.
W Juventusie nikt nie ma czasu na to, by bardzo młody zawodnik okrzepł, zaznajomił się z realiami nowej ligi. Nie ma mowy o spokojnym wprowadzaniu obiecującego talentu, daniu czasu na popełnianie błędów, które na tym etapie rozwoju są czymś w pełni normalnym i zrozumiałem. W Turynie jakość musi być tu i teraz.
Dlatego nawet jeśli “Stara Dama” inwestuje w młode talenty, to z reguły nie pod kątem rozwijania ich w swoim domu. Młodzi zawodnicy, w tym wychowankowie, prawie zawsze są wysyłani na wypożyczenia do słabszych klubów i często nawet nie mają okazji do tego, by zadebiutować w charakterystycznym “pasiaku”. Rolando Mandragora sprowadzony za ponad 9 milionów euro przez 5 lat zagrał w Juventusie zaledwie 4 minuty, a resztę czasu spędził w Crotone, Udinese oraz Torino. Luca Pellegrini kupiony z Romy za 22 miliony uczy się gry w koszulkach Genoi oraz Cagliari.
Często Juventus nawet formalnie nie sprowadza piłkarza do siebie. “Bianconeri” blisko współpracują z Sassuolo, które w porozumieniu z “Juve” ściąga młode talenty, które jeśli wypalą, mają docelowo trafić do Turynu. Z reguły jednak się to nie zdarza, choć zdarzają się wyjątki - chociażby w osobie Meriha Demirala. Choć wszystko wskazuje na to, że mimo obiecujących początków”, dla Turka też zabraknie miejsca w drużynie. Ot, kolejny piłkarz który się wybił i zostanie sprzedany, by podreperować finanse klubu.
To może u sąsiadów?
Zainteresowane sprowadzeniem Kacpra Kozłowskiego podobno jest także Torino i to na papierze byłby sensowny kierunek. A konkretnie - na papierze, na którym wydrukowane są strony “La Gazzetty dello Sport”.
Urbano Cairo, właściciel Torino zarządza także wspomnianą gazetą i tajemnicą poliszynela jest, że “La Gazzetta” na temat “Byków” ma pisać dużo i dobrze. Co w ostatnim czasie stanowiło zresztą zadanie dość karkołomne, bo na temat gry Turyńczyków trudno było napisać coś pozytywnego i włoscy dziennikarze z musu tworzyli alternatywną rzeczywistość.
Robią tak zresztą od lat, więc gdyby całą swoją wiedzę o “Granacie” czerpać z włoskiego dziennika, to miałoby się wrażenie, że to jeden z najlepiej zarządzanych klubów w kraju, ze wspaniałą akademią, porywającym stylem gry, ligowymi gwiazdami oraz wychowankami podbijającymi Serie A. A to nieprawda. Torino w ostatnim czasie jest pogrążone w przeciętności, walczyło o utrzymanie w lidze i dawno nie wypuściło młodego piłkarza, który zawojowałby włoskie murawy.
Wielkim talentem Torino ma być Vincenzo Milico, którego od lat “pompuje “La Gazzetta”, jednak póki co ma na koncie zaledwie 224 minuty w Serie A, a w trakcie ostatniego sezonu został wypożyczony ligę niżej, do Frosinone. I tam zagrał oszałamiające 96 minut.
Żeby jednak być uczciwym, ostatnio coś w tej materii ruszyło. W sezonie 2020/21 regularnie szanse dostawali wychowankowie Wilfired Singo oraz Alessandro Buongiorno i zwłaszcza ten pierwszy potrafił grać na naprawdę wysokim poziomie.
Do tego nowym trenerem Torino został Ivan Jurić, a on udowodnił już w Hellasie, że nie boi się stawiać na młodych piłkarzy. Podstawowym piłkarzem drużyny z Werony był 19-letni Ivan Ilić, niewiele rzadziej grał 20-letni środkowy obrońca Matteo Lovato, a swoje szanse otrzymywali też 18-letni Eddie Salcedo, czy rok młodszy Destiny Udogie.
Przygoda na wyspie
Sardynia to piękne miejsce do życia, choć jak stwierdził kiedyś Zbigniew Boniek, niekoniecznie do gry w piłkę.
- Bardzo cenię Walukiewicza i uważam, że ma bardzo duży potencjał. Ja jednak w życiu nie umieściłbym go w Cagliari. To Sardynia, nie jest tam łatwo żyć cały rok - stwierdził prezes PZPN-u w rozmowie z “Przeglądem Sportowym”.
Cagliari nie jest też klubem przesadnie słynącym z wielkiej pracy z młodzieżą, choć to w ostatnich latach zaczyna się powoli zmieniać. Nowy właściciel klubu zainwestował mocno w infrastrukturę, rozpoczął budowę nowego stadionu, a Cagliari zaczęło stawiać na młodych piłkarzy, których można szybko wypromować i na nich zarobić.
Taki był plan z Sebastianem Walukiewiczem, jednak wypalił tylko połowicznie, do czasu aż Sardyńczykom zajrzało w oczy widmo spadku. I choć wcześniej słychać było o zainteresowaniu polskim stoperem ze strony Borussii Dortmund czy Interu Mediolan, ostatecznie trafi prawdopodobnie zaledwie do Torino za około 10 milionów euro.
Mają jednak w Cagliari nosa do promowania młodych środkowych pomocników i pod tym kątem jest to na pewno interesujący kierunek. Ich wychowanek Nicolo Barella to najlepszy pomocnik Serie A 2020/21 i podstawowy pomocnik reprezentacji Włoch na EURO 2020. Na Sardynii świetnie rozwinął się także jego następca, Nahitan Nandez, który gra w reprezentacji Urugwaju i coraz głośniej słychać, że odejdzie do lepszego klubu - być może tak jak poprzednik, również do Interu Mediolan.
I gdyby Kacper Kozłowski także podążył tą ścieżką, to mielibyśmy ogromne powody do zadowolenia. Co do jego potencjału nikt nie ma już dzisiaj wątpliwości, pozostało tylko postawić kolejny krok w odpowiednim miejscu.