HSV Hamburg, czyli mocni kandydaci do miana frajerów sezonu. I to drugi rok z rzędu
HSV Hamburg niemieckim Widzewem Łódź. Ekipa sześciokrotnych mistrzów Niemiec właśnie drugi sezon z rzędu spektakularnie zmarnowała szansę na powrót do Bundesligi. Rok temu wyłożyła się na kilku ostatnich metrach wyścigu. Tym razem zaliczyła glebę jeszcze bliżej mety. Prawie przekraczała już linię, ale boleśnie zaryła w ziemię. A kuśtykające Heidenheim, choć robiło wszystko, by dać ekipie z Hamburga szansę, ostatecznie zakończyło zmagania na miejscu dającym baraże.
Cofnijmy się jednak w czasie do 21 czerwca. Mecz przedostatniej kolejki 2. Bundesligi. HSV Hamburg rywalizuje na wyjeździe z Heidenheim. To starcie dwóch bezpośrednich rywali w walce o awans. Albo przynajmniej baraże pozwalające zostać w grze o promocję ligę wyżej. Goście zajmują trzecie miejsce (dające owe baraże) z dorobkiem 54 punktów. Gospodarze są lokatę niżej, a na koncie mają 52 oczka.
Matematyka jest dość prosta. Wygrana HSV to zapewnienie sobie minimum miejsca barażowego, a nawet przedłużenie szans na walkę o bezpośredni awans. Remis - zachowanie status quo przed ostatnią kolejką. Wygrana Heidenheim to z kolei handicap tej drużyny przed ostatnią serią gier.
Do przerwy 0:0, choć dużo lepsze wrażenie sprawiają zawodnicy z Hamburga. Osiem strzałów na bramkę, sześć rzutów rożnych, prawie dwa razy więcej podań. Tuż po rozpoczęciu drugiej połowy podopieczni Dietera Heckinga na swoją korzyść przechylają w końcu najcenniejszą statystykę. Joel Pohjanpalo pakuje futbolówkę do siatki i HSV prowadzi. Czas płynie nieubłaganie dla gospodarzy. Są o 15 minut od ostatecznego pogrzebania swoich marzeń. Wtedy jednak gola samobójczego strzela Louis Beyer. Jest 1:1.
Heidenheim dostaje wiatru w żagle, ale goście skutecznie odpierają ataki. Gdy wydaje się, że arbiter za moment zakończy spotkanie, ostatni cios sensacyjnie zadaje Konstantin Kerschbaumer. Heidenheim rzutem na taśmę pokonuje HSV i przed ostatnią kolejką ma wszystko w swoich rękach.
Ekipa z Hamburga koncertowo skomplikowała sobie takim wynikiem życie, ale miała jeszcze całkiem spore szanse na uratowanie twarzy. Wystarczyło wygrać u siebie z Sandhausen, zajmującym wówczas 13. miejsce w tabeli i liczyć na to, że Heidenheim nie pokona na wyjeździe liderującej Arminii Bielefeld. Nie trzeba było wierzyć w cud. Szanse na taki scenariusz wydawały się naprawdę spore.
Chociaż bukmacherzy chyba nie do końca wierzyli, że pewna awansu Arminia zmobilizuje się jeszcze na ten ostatni mecz, bo nie była ona nawet ich faworytem. A tymczasem były klub Artura Wichniarka przypieczętował piękny sezon pewną wygraną 3:0.
No to co? HSV na luzie wygrywa z przeciętnym Sandhausen i jest pozamiatane. Tyle teoria. A praktyka? 1:5. Rozumiecie to? Drużyna walcząca o powrót do Bundesligi w kluczowym meczu przegrywa u siebie 1:5 z ligowym średniakiem, grającym o pietruchę. Zostając w klimacie bukmacherskim - kurs na gospodarzy wynosił 1.30. Na gości około 8.00. To tak, żeby zobrazować skalę absurdu.
Strach? Paraliż? Związane nogi? Piłkarze HSV mają chyba jakiś syndrom Widzewa Łódź i nie potrafią w decydujących momentach unieść ciężaru odpowiedzialności. Gdy na horyzoncie widza upragniony cel, tracą wzrok i błądzą po omacku, licząc, że odbijając się od ściany do ściany, jakoś dotrą do mety.
Piszę tak, ponieważ rok temu Hamburg zrobił prawie to samo. Teraz zakończył sezon na czwartym miejscu ze stratą jednego punktu do lokaty dającej baraże. Wtedy też była pozycja tuż za podium. Też było jedno oczko straty do trzeciego Unionu Berlin. Też była fatalna końcówka rozgrywek. Wtedy co prawda na zakończnie udało się wygrać, ale we wcześniejszych trzech spotkaniach Hamburg nie zdobył choćby punktu. Ba, z ostatnich 10 meczów sezonu wygrał zaledwie dwa.
Kibicom HSV pozostaje współczuć. Raczej nie są oni przyzwyczajeni do emocjonowania się rozgrywkami na zapleczu elity, bo ich klub przez lata był silną częścią niemieckiej piłki klubowej. To zwycięzca Pucharu Europy z 1983 roku i sześciokrotny mistrz Niemiec, choć ostatni tytuł święcił jeszcze w latach 80. Ale i w nowszej historii zdarzało się skończyć rozgrywki Bundesligi na podium (2000 i 2006), wygrać Puchar Ligi (2003) czy narobić trochę zamieszania w Europie.
Teraz przyszły dla Hamburga chude lata. W dodatku pełne wyjątkowo frustrujących momentów. A w barażach o awans mogło w tym roku dojść do “Derbów Północy” z Werderem Brema. Mogło, ale nie dojdzie. HSV kolejny sezon spędzi na zapleczu Bundesligi.
Czekamy na odpowiedź Widzewa Łódź, który w poprzednim sezonie też w kompromitujących okolicznościach zaprzepaścił szansę na awans do I ligi, a teraz - choć nadal lideruje - znów zaczyna dziwnie często tracić punkty.