Geniusz! Mógł pracować w NASA, wolał podbić NBA. Mistrz i MVP
W szkole był geniuszem, na parkiecie jest artystą. Przez lata wątpiono w jego talent, w poprzednim sezonie osiągnął wszystko. I Jaylen Brown chce jeszcze więcej.
Noc z wtorku na środę 23 października zapisze się w annałach Boston Celtics. Podopieczni Joe Mazzulli odbiorą mistrzowskie pierścienie, 18. w historii organizacji, pierwsze zdobyte w erze duetu Jays. Jaylen Brown i Jayson Tatum po siedmiu latach wspólnej gry przywrócili ekipę z TD Garden na szczyt koszykarskiego świata. Przez większość tego czasu za główną gwiazdę drużyny uznawano JT. Zdobywał więcej punktów, częściej go chwalono, wyrastał na twarz całego projektu. JB miał być tylko pomocnikiem, użytecznym asystentem. Tym razem Robin okazał się jednak lepszy od Batmana. To właśnie Brown został twarzą historycznego sukcesu Celtów, którzy wyprzedzili Los Angeles Lakers i znów stali się samodzielnie najbardziej utytułowanym zespołem w dziejach NBA. A lider tego projektu nawet nie musiał zostać koszykarzem.
Geniusz w ciele sportowca
Matka Jaylena Browna uzyskała tytuł doktora, a jego ojciec był zawodowym bokserem. Syn połączył w sobie miłość do nauki i sportu. Szkołę średnią ukończył z wyróżnieniem, będąc już jednym z najlepiej zapowiadających się koszykarzy młodego pokolenia. Wybierając uniwersytet, większy nacisk położył na warstwę edukacyjną. Postawił na uczelnię w kalifornijskim Berkeley, która nie jest znana z wypuszczania w świat znanych koszykarzy. Ostatecznie dzieciak z Georgii okazał się wyjątkiem i w 2016 roku Boston wybrał go z trzecim numerem draftu. Wcześniej dał się jednak poznać jako wybitny wręcz student. Na pierwszym roku wziął udział w kursie magisterskim w ramach programu Cultural Studies of Sport in Education.
- Powiedziałem Jaylenowi, że nigdy w historii student pierwszego roku nie zapisał się na ten kurs. On nie był przeznaczony dla pierwszoroczniaków. Ale widziałem, że jest gotowy, co później potwierdził - opowiedział profesor Derek van Rheenen dla The New York Times.
Po dwóch semestrach JB uzyskał dyplom, czym zszokował kalifornijskie grono pedagogiczne. W międzyczasie stał się wiodącą postacią uniwersyteckiego koła szachowego oraz rozpoczął naukę hiszpańskiego i arabskiego. Przy okazji szlifował umiejętności gry na pianinie, a w wolnym czasie zgłębiał świat filozofii klasycznej. Po genialnego absolwenta zgłosiła się nawet NASA, oferując mu staż. Jaylen grzecznie odmówił, ponieważ przyjęcie go byłoby równoznaczne z przegapieniem możliwości zgłoszenia się do draftu. Ostatecznie postawił na koszykówkę i nie wyszedł na tym najgorzej.
Możemy zakładać, że gdyby zrezygnował ze sportu, pewnie zostałby uznanym naukowcem. Chociaż i tak stara się łączyć te dwa światy. Kilkakrotnie wcielał się w rolę prelegenta na Harvardzie. Cztery lata temu pojawił się w ośrodku Goddard Space Flight Center w Maryland, gdzie wygłosił prezentację na temat znaczenia zaangażowania w naukę, technologię, inżynierię i matematykę. Towarzyszyli mu inżynier NSA Kenny Harris i Yari Collado-Vega, naukowiec zajmujący się energią słoneczną. W wywiadzie z GQ został zapytany o trzy osoby, które chciałby spotkać. Wybrał Nelsona Mandelę, Malcolma X i Alberta Einsteina.
- Fascynują mnie nauka, matematyka i fizyka kwantowa - wyjaśnił. A to wszystko w przerwie od podbojów parkietu.
Kręta droga na szczyt
Wybitny student z Kalifornii spędził już w NBA osiem sezonów. Przez prawie cały ten czas od Celtics wymagało się wywalczenia pierścieni. Trzeba zatem uczciwie przyznać, że Brown i spółka przez długi okres zawodzili oczekiwania. Dwa lata temu byli już o krok od sukcesu, ale w decydującej serii musieli uznać wyższość Golden State Warriors. W ubiegłym roku dotarli do finałów Wschodu, przegrali pierwsze trzy mecze z Miami Heat, po czym odrobili straty. W pierwszej akcji siódmego spotkania Jayson Tatum uszkodził kostkę, więc cały ciężar odpowiedzialności wylądował na plecach Jaylena. I po prostu go przygniótł. JB zanotował jeden z najgorszych występów w karierze, spudłował 15 z 23 rzutów, trafił jedną trójkę z dziewięciu. Zaliczył osiem strat, tyle, co cała ekipa rywali.
- Jaylen Brown to maszyna do notowania strat. Jesteś zawodowym graczem NBA, a masz kontrolę piłki na poziomie uczniaka ze szkoły średniej - grzmiał rok temu Shannon Sharpe, ekspert programu Undisputed.
Po serii z Heat na Browna wylało się wiadro pomyj. W powszechnym przekonaniu utarło się, że to zawodnik bez umiejętności gry lewą ręką, który na domiar złego nie potrafi być liderem. Boston znów zawiódł, marzenia o 18. banerze mistrzowskim po raz kolejny poszły do lamusa. Fatalny moment zbiegł się w czasie z koniecznością podjęcia przez włodarzy kluczowej decyzji. Mogli zatrzymać Jaylena lub pozwolić mu odejść, aby rozpocząć nowy rozdział. Wśród kibiców Celtics obóz zwolenników tej drugiej opcji był znacznie większy. Na szczęście dla drużyny władze klubu widziały coś więcej.
Rok temu podjęto decyzję o prolongacie umowy Browna na pięć kolejnych lat. W ramach tego porozumienia zainkasuje on łącznie rekordową kwotę 304 mln dolarów. W tamtym momencie był to najwyższy kontrakt w dziejach NBA. Tylko w sezonie 2027/28 zarobi on 69 mln dolarów, więcej niż wyjściowa piątka Garnett-Rondo-Allen-Pierce-Perkins, która zapewniła Bostonowi mistrzostwo w 2008 roku. Z perspektywy czasu wiemy oczywiście, że skrzydłowy zasłużył na takie pieniądze. Ale w tamtym momencie Celtowie podjęli ogromne ryzyko.
- Jesteśmy zachwyceni decyzją Jaylena o przedłużeniu kontraktu. To jeden z najlepszych graczy NBA, co udowodnił już zarówno w sezonie regularnym, jak i w playoffach. Jestem pod wrażeniem jego niezwykłej etyki pracy, codziennej chęci doskonalenia się i konkurencyjności, którą zaraża wszystkich wokół. Jaylen pozostaje częścią naszego procesu. Kiedy ponosi porażkę, wraca do pracy. Kiedy odnosi sukcesy, wraca do pracy. I właśnie o to chodzi w sporcie, ale niełatwo jest znaleźć tak oddanych zawodników. Równie imponujące są jego działania społeczne, które wykraczają poza granicę parkietu - mówił wówczas Brad Stevens, dyrektor generalny Celtics, cytowany przez Yahoo.
O Brownie wiele mówią okoliczności, w których podpisał kontrakt. Kiedy agenci uzgodnili wszelkie detale, sam zainteresowany przebywał na zorganizowanym przez siebie obozie naukowym w Massachusetts Institue of Technology. Wydarzenie to było częścią stworzonego przez koszykarza programu Bridge, który ma na celu pomoc nastolatkom w zdobyciu niezbędnej edukacji finansowej i wybraniu odpowiedniej drogi naukowej. Wcześniej uruchomił fundację 7uice ułatwiającą czarnoskórym dzieciom start w dorosłym życiu. W lipcu uruchomił organizację non-profit Boston XChange wspierającą młodych przedsiębiorców w takich dziedzinach, jak architektura, moda, sztuka i kulinaria.
- Edukacja jest jednym z najpotężniejszych narzędzi, jakimi dysponujemy. Dbam o to, żeby dzieciaki miały dostęp do naukowców, profesorów, astronautów. Dzięki temu mogą bezpośrednio skorzystać z ich doświadczeń. Naszym celem jest wykształcenie kolejnego pokolenia liderów i ludzi świadomych - podkreślał w rozmowie z CBS Mornings.
Pełna pula
W poprzednim sezonie Jaylen pokazał, że zasługuje na najwyższy kontrakt w historii koszykówki. Od początku rozgrywek czarował, pomagając Celtom w kroczeniu od zwycięstwa do zwycięstwa. W sezonie regularnym wciąż jeszcze pozostawał nieco w cieniu Tatuma. Podczas play-offów wyrósł jednak na największą gwiazdę drużyny. Kiedy drużynie nie szło, to on brał sprawy w swoje ręce. Tak było choćby w pierwszym meczu finałów Wschodu. Finalnie Boston zamknął serię z Indianą w czterech meczach. Warto jednak przypomnieć, że wszystko mogło rozpocząć się od sensacyjnego zwycięstwa Pacers. W pierwszym spotkaniu to oni prowadzili 117:114 na sześć sekund przed ostatnią syreną. Wtedy piłka trafiła do Browna, który zdecydował się na ekwilibrystyczny, a jednocześnie perfekcyjny rzut.
W dogrywce tamtego meczu dołożył kolejne akcje na wagę wygranej. Dwa dni później rzucił 40 punktów, trafiając praktycznie z każdej pozycji. W całej serii notował średnio 29,8 punktu, 5,1 zbiórki i 3,0 asysty w każdym spotkaniu. Odebrał statuetkę MVP finałów Wschodu, ale nie przykładał do tego większej wagi. Na drodze Bostonu stanął jeszcze ostatni rywal w postaci Dallas Mavericks. I po raz kolejny JB pokazał, że potrafi być najbardziej wszechstronnym koszykarzem. W ataku dryblował, trafiał trójki, punktował z półdystansu. Po drugiej stronie parkietu wziął na siebie najtrudniejsze zadanie, czyli indywidualne krycie Luki Doncicia.
- Jaylen jest najlepszym graczem rywali. To on przejął w obronie Lukę, jest groźny w ofensywie, potrafi wywalczyć rzuty wolne. Gra z tak samo wysoką intensywnością po obu stronach parkietu. Robi wszystko, a tego oczekuje się od liderów - powiedział w trakcie finałowej serii Jason Kidd, trener Mavs.
- Mistrzostwa zdobywają drużyny i właśnie po to gramy w koszykówkę. Dyskusja na temat wyłącznie mojej osoby mnie nie obchodzi. Każdy, kto aspiruje do zrobienia kariery, ma w sobie pragnienie bycia docenionym. Ale nie potrzebujesz zewnętrznego potwierdzenia. Ja nie potrzebuję cudzego uznania. Chcę być częścią zespołu i na tym się skupiam - tak zareagował JB na antenie ESPN.
27-latek na każdym kroku podkreślał, że nie interesuje go nic poza pierścieniem. W przeszłości wiele razy ocierał się o mistrzostwo, było ono już na wyciągnięcie ręki. Przeżyte porażki posłużyły za lekcję, z której wyciągnął najlepsze możliwe wnioski. W tegorocznych finałach Brown i spółka już nie pozwolili rywalom nawet pomarzyć o zwycięstwie. Ekipa Dallas od pierwszej kwarty pierwszego meczu została kompletnie zdominowana przez talent, jakość i intensywność. Celtics w wielkim stylu wygrali całą serię 4:1, nie pozostawiając złudzeń na temat tego, kto jest obecnie najlepszą ekipą w NBA. Po ostatnim meczu Jaylen został mistrzem oraz MVP finałowej serii. Innego wyboru być nie mogło.
W kupie siła
- To był wysiłek całego zespołu. Chciałbym dzielić ten moment wraz z moim bratem i wspólnikiem, Jaysonem Tatumem. Towarzyszył mi przez całą tę drogą, razem przeszliśmy przez to g***o - rzucił Brown po pokonaniu Mavs. - Gratulacje dla niego, zasłużył na to. Jestem niesamowicie szczęśliwy z jego powodu, to cholernie duże osiągnięcie. Naszym głównym celem było zdobycie mistrzostwa, w trakcie gry nie obchodziło nas, kto zdobędzie MVP. Wiem, że on potrzebuje mnie, a ja jego. Ale wspaniale było na koniec zobaczyć, jak przeżywa ten moment. Jestem z niego bardzo dumny - odpowiedział Tatum.
Historia tej dwójki pokazuje, że cierpliwość w sporcie może być kluczem do sukcesu. W minionych latach pojawiało się wiele okazji na rozbicie tandemu. Zwykle w mediach dominował temat pozbycia się Browna na rzecz obudowania JT rzekomo lepszymi zawodnikami. Sami zainteresowani na każdym kroku zaznaczali jednak, że wspólna gra sprawia im przyjemność i daje możliwość stabilnego rozwoju. Pierwszy sezon nie przyniósł efektu w postaci mistrzostwa, drugi i trzeci też, w czwartym czy piątym również trzeba było przełknąć gorycz porażki. Ale to wszystko doprowadziła do wieczoru 18 czerwca, kiedy razem przyłożyli rękę do upragnionego triumfu.
- Mnóstwo razy rozmawialiśmy na temat tego, czy chcemy dalej ze sobą grać. Pytaliśmy się wprost: "Czy chcesz tu być ze mną?". Odpowiedź zawsze była twierdząca. Ludzie tego nie rozumieli, chcieli nas rozdzielić za wszelką cenę, ale trawa nie zawsze jest bardziej zielona po drugiej stronie płotu. Nie ma w NBA wielu gości takich, jak JB. Tak samo, jeśli chciałbyś się mnie pozbyć, to, nie przechwalając się, myślę, że jestem jednym z najlepszych zawodników w lidze. Dlatego pozostanie razem zawsze było najlepszym rozwiązaniem - stwierdził Tatum w podcaście The Old Man & the Three.
- Jayson jest częścią mojej historii, a ja częścią jego. Codziennie ze sobą rywalizujemy, motywujemy się nawzajem, uczymy. Ja widziałem jak on staje się mężczyzną, on towarzyszył mi podczas procesu dorastania. Przede wszystkim nasza relacja oparta jest na szacunku i to w tym wszystkim najważniejsze - dodał Brown dla The Athletic.
Trening czyni mistrza
Nasz dzisiejszy bohater kolekcjonuje tytuły i osiągnięcia. W kwietniu przekroczył granicę 10 000 punktów zdobytych w NBA. Tylko LeBron James i Michael Jordan zaliczyli więcej meczów na co najmniej 40 punktów w finałach Wschodu. JB dosłownie w każdym sezonie poprawia się, jeśli chodzi o średnią asyst. Zajmuje trzecie miejsce w historycznej klasyfikacji celnych trójek w barwach Celtics. Jak on to robi? Przepis na sukces jest prosty. Praca, praca i jeszcze raz praca. Jaylen nie boi się nawet niekonwencjonalnych metod treningu. Tak oto w przerwie między sezonami wiele zajęć stara się wykonywać pod wodą.
- Każdego dnia oddychamy, ale traktujemy to jak coś oczywistego. To najważniejszy element naszego życia, a przebywanie pod wodą pomaga mi lepiej kontrolować oddech. Im lepiej oddychasz, tym lepiej myślisz, podejmujesz decyzje szybciej, czujesz się lepiej, jest jeszcze wiele innych pozytywnych aspektów zdrowotnych. Im częściej trenuję pod wodą, tym większe widzę efekty, jeśli chodzi o funkcjonowanie mojego organizmu - tłumaczył w rozmowie z NBC Sports.
Dodał, że wykonywał ćwiczenia przeznaczone dla żołnierzy Navy SEALs. Do jego podwodnej rutyny należy choćby przepłynięcie trzech długości basenu w kamizelce ważącej 23 kilogramy. Kiedy już wraca na parkiet, stara się ograniczyć mankamenty do absolutnego minimum. Po bolesnej porażce z Heat, kiedy uwidoczniły się braki w grze lewą ręką, poświęcił długie godziny nad szlifowaniem słabszej kończyny. W poprzednim sezonie już nikt nie mógł ośmielić się powiedzieć, że jest jednoręczny.
- Kiedy ludzie wątpią w Jaylena, krytykują go, on bierze to sobie do serca. Ale po to, żeby pokazać im wszystkim, że się mylą. Mówiono, że nie ma lewej ręki, że nie potrafi nią kozłować. Bracie, w tym sezonie potrafi kończyć akcje lewą w szalony sposób. Mówili, że nie jest dobrym strzelcem, a sypie trójki. To kompletny koszykarz - wyznał Jrue Holiday, rozgrywający Celtics, w podcaście Draymonda Greena. - Jaylen jest dumny z tego powodu, że rozwija się jako zawodnik. Każdego dnia, podczas każdego meczu, na każdym treningu, zawsze chce być lepszy niż wcześniej. Poświęca temu bardzo dużo czasu, nie boi się dążyć do wyznaczonego celu, ponieważ wie, jakie elementy musi poprawić. Jego postęp bardzo pomaga naszej drużynie. Wszystko, co dobre w jego grze, zaczyna się od intensywności w defensywie. To napędza całą drużynę - wtórował trener Joe Mazzulla na jednej z konferencji.
Brown teoretycznie mógłby czuć się spełniony. Został mistrzem, odebrał dwie statuetki MVP, w najbliższych czterech latach zainkasuje jeszcze ćwierć miliarda dolarów. Ale zupełnie nie wykazuje oznak samozadowolenia. Kilka dni przed startem sezonu przyznał, że za nim najbardziej pracowite lato pod względem liczby treningów. Trenerzy Bostonu potwierdzają, że 27-latek nigdy nie był w tak wysokiej formie fizycznej. Jeśli ktoś myślał, że Jaylen osiągnął już szczyt w poprzednim sezonie, to może przeżyć mały szok.
- Wątpliwości niszczą marzenia, pewność siebie buduje imperia - to jeden z wpisów Browna w mediach społecznościowych.
W tym przypadku trudno o lepsze podsumowanie rzeczywistości. Gdyby Jaylen w siebie zwątpił, nie wybrałby uczelni oddalonej od rodzinnej miejscowości o prawie 4 tys. kilometrów. Tam nie zostałby wyróżniającym się studentem i jednym z najlepszych koszykarzy młodego pokolenia. Po pierwszych sezonach w NBA bez mistrzostwa też mógł się poddać i wywiesić białą flagę. Ale ta opcja nigdy nie wchodziła w grę. Brown może nie został pracownikiem NASA, jednak jego kariera to i tak prawdziwy kosmos.