Gabriel Batistuta nie lubił piłki nożnej i został legendą futbolu. Argentyński kałasznikow w pigułce
Dysponował niesamowitym instynktem strzeleckim, rewelacyjnym przyspieszeniem oraz znakomitym panowaniem nad futbolówką. Potrafił zaskoczyć golkipera drużyny przeciwnej uderzeniami zarówno z lewej, jak i z prawej nogi. Czuł się świetnie w pojedynkach główkowych, przytomnie oceniając tor lotu piłki i czytając ustawienie defensorów. Te wszystkie elementy wszechstronnego usposobienia ofensywnego sprawiały, że obrońcom uginały się kolana na samą myśl, że zostali wyznaczeni do pilnowania argentyńskiego supersnajpera, jakim bez wątpienia był Gabriel Batistuta.
Uwzględniając fakt, że „Batigol” tak naprawdę nigdy nie lubił piłki nożnej - i w jego notowaniach na pierwszym miejscu znajdowała się koszykówka - dorobił się zaiste cudownej kariery na zielonych murawach. Gdy skończył dziewięć lat, z zachwytem wymalowanym na twarzy obserwował, jak Argentyna zdobywa mistrzostwo świata, pełniąc rolę gospodarzy turnieju. To właśnie w tamtym okresie zapragnął podążać śladem Mario Kempesa i załogi.
Debiutanckie szlify w juniorskim futbolu zbierał w Newell’s Old Boys, potem nadeszła pora na dorosły rozdział piłkarskiego rozwoju, podczas którego - oprócz macierzystego klubu prowadzonego przez Marcelo Bielsę - grał również dla River Plate oraz Boca Juniors. W ostatnim wymienionym zespole, gdzie stanowisko trenera piastował Oscar Tabarez, Batistuta wybiegał już jako klasyczna „dziewiątka”, dzięki czemu w stu procentach wykorzystał drzemiący w nim potencjał do zdobywania bramek. Sięgnął z „Xeneizes” po mistrzostwo argentyńskiej ekstraklasy i koronę króla strzelców.
Niezwykły talent Gabriela nie umknął uwadze europejskich futbolowych potentatów, ale napastnik Boca Juniors wybrał ofertę Fiorentiny, w składzie której byli obecni zawodnicy pokroju Stefano Pioliego czy Dungi. Wraz zaś z inauguracją okienka transferowego, włodarze „Violi” ściągnęli do klubu Steffana Effenberga i Briana Laudrupa, co miało zaowocować przełamaniem hegemonii panowania włoskich gigantów, z Juventusem i Milanem na czele.
Pod słońcem Toskanii
Słynąca ze wspaniałych zabytków architektonicznych, rzeźbiarskich dzieł kultury oraz urokliwych krajobrazów Florencja, była wręcz wymarzonym miejscem do zapoznania się z europejskim stylem życia. Batistuta chłonął artystyczne piękno stolicy Toskanii, ale bardzo żałował jednej rzeczy - że nie doświadczy spotkania oko w oko na boiskach Serie A ze swoim idolem, Diego Maradoną, którego podziwiał od młodzieńczych czasów.
- Maradona przynajmniej nikomu nie wciska kitu, że żałuje trafienia ręką. Być może swoim zachowaniem nie dał dobrego przykładu, ponieważ to pewnego rodzaju kant, ale w futbolu zawsze zwycięża ten sprytniejszy. W momencie, kiedy to czynił, zdawał sobie sprawę, że osiągnie zamierzony cel, który uszczęśliwi Argentynę. Jako młody chłopak również przeżyłem z rodakami chwile ogromnej radości. Dlatego w żaden sposób nie śmiem potępiać legendarnej „ręki Boga” - usprawiedliwiał Maradonę piłkarz.
„Batigol” zaprzeczył terminom takim jak „aklimatyzacja w drużynie”, „nauka innego cyklu treningowego”, „spokojne wprowadzanie zawodnika w realia ligi”, z buta wyważając drzwi do włoskiego futbolu, jak również zyskując status gwiazdy Fiorentiny. Przedtem zdążył zadebiutować w reprezentacji Argentyny, zaś podczas turnieju Copa America w 1991 roku poprowadził „Albicelestes” do tytułu mistrzów kontynentu, zgarniając przy okazji statuetkę dla najskuteczniejszego zawodnika.
Gabrielowi nie powiodło się podbicie ligi włoskiej w koszulce „Violi”, choć zdołał wygrać w jej barwach Coppa Italia i Supercoppa Italiana. Natomiast kibice we Florencji wciąż wspominają kunszt strzelecki, którym raczył ich przez dziewięć sezonów oraz to, że pomógł klubowi w powrocie do najwyższej klasy rozgrywkowej w 1994 roku. Batistuta twierdzi, że zbyt długo przebywał w Fiorentinie, potrzebował zmian, więc kiedy napłynęła propozycja umowy z AS Romy, nie wahał się, składając podpis wart ponad trzydzieści milionów euro.
Rzymski gladiator
Gdy „Batigol” dołączył do zespołu, był spragniony spektakularnego sukcesu. Charakterem i walecznością do złudzenia przypominał postać Maximusa z kultowego filmu Ridleya Scotta. Trener Fabio Capello zagrał Proximo, a wśród jego wojowników istotne role odtworzyli m.in.: Cafu, Aldair, Cristiano Zanetti, Vincent Candela, Emerson, Vincenzo Montella czy Francesco Totti. Stadio Olimpico stanowiło swoistą twierdzę Rzymian. Koloseum, do którego ciągnęły rzesze publiczności, aby otrzymać namiastkę igrzysk i kęs piłkarskiego chleba.
Podopieczni Capello nie zawiedli oczekiwań miłośników wiwatujących na cześć gladiatorów AS Romy, zdobywając trzecie Scudetto w dziejach klubu. Gabriel ukończył sezon 2000/01 z dorobkiem dwudziestu trafień na koncie, choć w niektórych meczach widoczne było jego wycieńczenie, wynikające raczej z metryki upływającego czasu lub nasilających się bólów nóg, aniżeli z futbolowej niemocy. Hart ducha połączony z umiejętnościami snajpera „Giallorossich” nadal bowiem pozwalał mu na dokonywanie czarujących rzeczy.
- To była magiczna noc Rzymu. Fani byli wściekli, bo na scenie zabrakło mnie i Marco Delvecchio. Tymczasem my przyjechaliśmy świętować na motocyklach, z perukami na głowach. Wmieszaliśmy się w tłum ludzi, gdzie nikt nie potrafił nas rozpoznać. Świetnie się bawiliśmy w tłumie, pod sceną - tak Gabriel wspomina świętowanie mistrzostwa Włoch.
Dwa lata później Batistuta został wypożyczony na pół roku do Interu Mediolan, lecz nie odzyskał tam dawnej świetności. Za namową ojca postanowił przejść na sportową emeryturę, jednak zanim to nastąpiło, Argentyńczyk spędził jeszcze prawie dwa lata, kopiąc futbolówkę w katarskim Al-Arabi, gdzie strzelił 25 goli w 21 starciach ligowych.
Ciao, Italia!
Przeprowadzka do Kataru to ostatni epizod Gabriela z czynnym uprawianiem sportu. Niestety, problemy zdrowotne coraz mocniej dawały o sobie znać, przez co wykluczone było kontynuowanie kariery. Bezustannie nękały go chroniczne bóle nóg, przez które często nie mógł dotrzeć nawet do toalety, żeby załatwić naturalne potrzeby ludzkiego organizmu.
- Poszedłem do doktora Avanziego i poprosiłem o amputację nóg. Widziałem Oscara Pistoriusa i pomyślałem, że to może być rozwiązaniem moich problemów. Doktor się nie zgodził, powiedział że oszalałem, zoperował prawą nogę, ale sytuacja się nie polepszyła. Następnie operacyjnie wprowadzono mi śruby, nie miałem ścięgien i chrząstek, a ważąc osiemdziesiąt sześć kilogramów, umierałem z cierpienia - podkreśla „Batigol”.
Batistuta wprawdzie nie odniósł fantastycznych zwycięstw w klubowym futbolu na miarę triumfu w Champions League, nie zdołał przywieźć żadnego krążka z Mundialu, ale jest doskonałym przykładem, że dzięki olbrzymiej determinacji oraz zaangażowaniu można wygrać w życiu wszystko. „Batigol” to drogowskaz zaradności, pokazał jak obchodzić się z ciężarem doświadczeń. Bo dojrzałość określa, ile bólu przełkniesz. Oto jej kwintesencja.
Mateusz Połuszańczyk