Był lepszy od Pele i Maradony, zniszczyły go sława, alkohol i kobiety. 15 lat temu zmarł genialny George Best
Zapowiadał się na jednego z najlepszych piłkarzy w historii. Potrafił rozkochać w sobie tysiące kibiców i miliony kobiet. Wygrywał setki meczów, ale przegrał ten najważniejszy, gdy na szali leżało jego życie. Talent zaprowadził go na szczyt, sława wpędziła do grobu. Dokładnie 15 lat temu odszedł legendarny George Best.
- W 1969 odstawiłem alkohol i kobiety. To było najgorsze 20 minut w moim życiu - mawiał.
To tylko jeden z wielu cytatów, które obrazują styl jego egzystencji. Przez kilkanaście lat Gwiazdor Manchesteru United żył jak król, aby później umrzeć w męczarniach. Nie wykorzystał pełni, a nawet połowy potencjału, którym dysponował. A mimo wszystko można go uznać za jednego z najwybitniejszych w historii. George Best był po prostu jedyny w swoim rodzaju.
Cichy wstęp
Początkowo nic nie zapowiadało na to, że zostanie gwiazdą, idolem i jednym z najbardziej rozpoznawalnych celebrytów w dziejach sportu. Mały George przyszedł na świat w robotniczej dzielnicy Belfastu, gdzie nikt nie marzył o podboju Old Trafford i milionach funtów. Chłopak od dziecka przyjaźnił się z futbolówką, ale pierwsza próba rozpoczęcia poważniejszego grania zakończyła się fiaskiem. W lokalnym klubie Glentoran FC usłyszał, że jest zbyt wątły i nic z niego nie będzie. Jakież musiało być zdziwienie włodarzy skromnej drużyny, gdy ten sam mizerny chudzielec po paru latach zadebiutował w wielkim Manchesterze United.
- Matt, znalazłem geniusza - napisał w telegramie Bob Bishop, brytyjski skaut. Adresatem okazał się być sir Matt Busby, ówczesny szkoleniowiec “Czerwonych Diabłów”.
Pracownik United dostrzegł w małym Irlandczyku niespotykany potencjał. Sęk w tym, że kiedy zaproszono 15-latka na testy, ten uciekł pierwszej nocy z ośrodka treningowego. Tęsknił za rodziną, z którą wcześniej nie rozstawał się na krok. Chciał wrócić do domu, ale ostatecznie przemówiono mu do rozsądku, wróżąc owocną przyszłość w Manchesterze. I faktycznie - w seniorskiej drużynie Best zadebiutował w wieku zaledwie 17 lat. Tak narodziła się supergwiazda.
Na szczycie
Pod względem skali umiejętności nikt mu wówczas nie dorównywał. Na boisku czarował, strzelał, ośmieszał innych. W brutalnej erze boiskowych zakapiorów Best był absolutnie wyjątkowy. Taki brylant pośród twardych skał. Jeden artysta między bandą rzemieślników. To człowiek, który w pojedynkę przyciągał fanów na stadion. Oni chcieli zobaczyć kolejny popis, piękną bramkę, spektakularny drybling.
Zadebiutował jako 17-latek, a jeszcze przed dwudziestymi urodzinami został liderem odradzającego się Manchesteru. Po lotniczej katastrofie w Monachium z 1958 r. i śmierci części piłkarzy i pracowników klubu, nad Old Trafford zawisły czarne chmury. George Best okazał się promykiem nadziei. Pierwszy wielki występ zanotował w 1966 w ćwierćfinale Pucharu Europy, gdy popisał się dubletem przeciwko Benfice prowadzonej przez Eusebio.
Dwa lata później w finale europejskiego czempionatu “Orły” z Lizbony znów stanęły naprzeciw kapeli z czerwonej części Manchesteru. Irlandzki front-man po raz kolejny nie zawiódł. W wieku 22 lat podniósł najcenniejsze klubowe trofeum. Prasa okrzyknęła go piątym z Beatlesów. Na koniec roku redakcja “France Football” zdecydowała, że jest najlepszym piłkarzem globu. Świat leżał u jego stóp i wydawało się, że to dopiero początek wielkiej kariery, ale tak naprawdę obserwowano jej schyłek.
Czerwony Diabeł Pod Mocnym Aniołem
- Manchester nie pomógł mi, gdy wpadłem w tarapaty. Musiałem radzić sobie ze sławą, z jaką żaden inny piłkarz się wcześniej nie zmierzył. Byłem młody, więc naturalnie popełniałem wiele błędów. Nigdy nie wychodziłem z domu po to, żeby się upić. Tak po prostu wychodziło - napisał w autobiografii.
Skrzydłowy stał się gwiazdą, której blask wykraczał daleko poza wszelkie boiska czy stadiony. Zaczął być medialną ikoną. Prasa żyła wraz z nim. Każdy nowy romans, kolejna libacja, występy w reklamach, a gdzieś na dalszym planie sportowa kariera. Nie bez powodu kilkanaście lat temu zaczęto porównywać do niego Davida Beckhama, który również stał się showmanem. Sam Best skomentował krótko: “Becks nie umie grać lewą nogą, głową i nie strzela wielu goli. Poza tym jest w porządku”.
Ludzie lgnęli do George’a jak muchy. Wszyscy mężczyźni chcieli wypić z nim chociaż symboliczny kieliszek, a kobiety traktowały go jak bóstwo. O jego burzliwych romansach można by stworzyć osobną książkę. Ironicznie stwierdził kiedyś, że nie wie, czy wolałby trafienie przeciwko Liverpoolu z trzydziestu metrów czy noc z miss świata. Cóż, nie musiał wybierać, bo dokonał obu tych rzeczy.
Pisał też, że pierwszy kontakt z alkoholem kompletnie nie przypadł mu do gustu. Po jednym piwie czuł się źle, miał problem, żeby wrócić do domu. Ale to go nie zniechęciło. Po zdobyciu Złotej Piłki więcej czasu spędzał w barach niż na treningach. Całymi dniami wlewał w siebie piwo i wino, a wieczorem sięgał po szkocką i koniak. Miał problemy z pamięcią. Do historii przeszła anegdota, gdy po suto zakrapianej imprezie powlókł się do hotelu i poprosił, żeby obudzono go o siódmej rano. Recepcjonista odpowiedział, że to niemożliwe, bo już jest kwadrans po siódmej. W Manchesterze szybko stracono do niego cierpliwość. Złoty dzieciak upadał w błyskawicznym tempie. Skłócony z całym klubem opuścił Old Trafford w wieku 27 lat.
Jego dalsze losy to tak naprawdę próba zburzenia własnego pomnika. Besta zatrudniono w wielu drużynach, które choć przez chwilę chciały wykorzystać jego sławę, skąpać się w blasku chwały, zarobić na sprzedaży biletów. Z całym szacunkiem, ale ktoś taki jak George Best nigdy nie powinien występować w ekipach pokroju Cork Celtic, Hibernian czy Stockport County. Irlandczyk w coraz szybszym tempie upadał jako piłkarz i przede wszystkim jako człowiek. Stracił kontrolę, a kieliszek czy dwa przemieniły się w poważną chorobę. Chorobę, z którą ostatecznie przegrał.
“Książę życia umiera”
- Miałem niezwykłe życie, które podzieliłbym na dwa okresy. Pierwsze 27 lat było czystą rozkoszą, a kolejne czystą porażką. Początkowo cieszyłem się sławą i pieniędzmi, ale później mi się one przejadły. Zamiast tego wolałem iść się napić. Szukałem schronienia na dnie butelki - wyznał w autobiografii.
Best tonął w samotności pośród stada ludzi, którzy nie dostrzegali jego problemów. Wszyscy widzieli upadającego gwiazdora, ale nikt nie chciał podać mu pomocnej dłoni. Świat przyglądał się autodestrukcji wybitnego piłkarza. W pewnym momencie pojawiła się depresja oraz myśli samobójcze. W międzyczasie zmarła jego matka. Ona również przegrała z alkoholem. Warto zaznaczyć, że przez większość życia była abstynentką. Wpadła w nałóg, gdy dziennikarze zaczęli ją prześladować, nachodzić w domu. Podobnie jak syn nie radziła sobie z medialną karuzelą.
Chwytliwe nagłówki sprzedawały się najlepiej. A to Best trafił do aresztu za prowadzenie samochodu pod wpływem i atak na funkcjonariusza. Innym razem kompletnie pijany udzielał wywiadu w brytyjskiej telewizji. W końcu zbankrutował i posuwał się do drobnych kradzieży, żeby tylko mieć na jeszcze jedną kolejkę. Tę, która pozwoli zapomnieć. Tę, która rozwiąże wszystkie kłopoty.
W 2000 r. zdiagnozowano u niego marskość wątroby. Na szczęście operacja transplantacji się udała, ale warunkiem przeżycia było całkowite odstawienie alkoholu. Zadanie niemożliwe do wykonania dla człowieka pogrążonego w chorobie. Pięć lat później George Best umarł. Jednak na kilka dni przed śmiercią zaprosił do szpitala dziennikarza magazynu “News of the World”. Na okładce pojawiło się zdjęcie przykutego do łóżka mężczyzny w opłakanym stanie, który nijak nie przypominał przystojnego chłopaka podbijającego świat. Tytuł wydania brzmiał: Don’t die like me!
Rok później grupa “Myslovitz” wypuściła utwór, stanowiący małe epitafium irlandzkiej legendy. W piosence “Książę życia umiera” Artur Rojek śpiewa:
Odurzony Piotruś Pan,
Książę życia umiera sam,
Spadając z krzesłą mówił mi tak:
“Nie umierajcie tak, jak ja”
Powiedz Georgy Best, co poszło źle,
I jak mogłeś to wszystko tak spieprzyć
Nigdy nie dowiemy się, jak wyglądałaby jego kariera, gdyby nie uzależnienie od alkoholu. Pele przyznał kiedyś, że Best to najlepszy piłkarz w historii. Gdy prasa nadała mu pseudonim “Biały Pele”, George śmiał się, mówiąc że to Brazylijczyk jest “Czarnym Bestem”.
Taki już był. Zawsze najlepszy. Jak zwykło się mawiać w Irlandii:
Maradona good, Pele better, George Best.