6 zmarnowanych lat dawnej gwiazdy. Bójki, pijaństwo i problemy prywatne. Oferowano go nawet w Ekstraklasie
W Leicester był jednym z bohaterów. Został sensacyjnym mistrzem Anglii, żył jak we śnie. Wszystko, co wydarzyło się później, to powolny upadek. Chelsea kojarzy mu się z koszmarem. Danny Drinkwater do dziś się nie odbudował, a ma już 33 lata. Nie chce jednak kończyć, ale być może będzie musiał.
Drinkwater ma idealne nazwisko do tego, by promować zdrowe żywienie. Paradoksalnie jednak wpadł takie w problemy, że bardziej pasowałoby mu w dowodzie Danny Drinkalcohol. To przykra historia o sportowym i życiowym upadku.
Piłkarz z kosza na śmieci
Manchester United żałował. Kurczę, to my tu próbujemy nieudolnie wrócić na szczyt po emeryturze sir Aleksa Fergusona, a nasz "odpad" podnosi puchar za wygraną w Premier League. O co tu chodzi? Co to za bajka? To "Dilly ding, dilly dong" w reżyserii Claudio Ranieriego. O tanich, niechcianych i mało znanych, którzy sięgnęli chmur. Drinkwater pasował do towarzystwa. Do wiecznie wypożyczanego z Man City Kaspera Schmeichela. Do Danny'ego Simpsona, który bardziej niż dobrą grą zasłynął tym, że leżał nieprzytomny na ulicy po pijackiej bójce w Manchesterze. I tym, że policja wparowała raz do jego domu, gdy po libacji akurat siedział okrakiem na partnerce, trzymając obie ręce na jej gardle.
Pasował do Roberta Hutha, ostro grającego hejtera El Clasico, nienawidzącego "płaczków z ligi hiszpańskiej biegających w 20 do sędziego" (to jego słowa), pomijanego w kadrze Niemiec, do której nigdy nie pasował. I do Jamiego Vardy'ego, który w wieku 23 lat grał w ósmej lidze za 30 funtów tygodniowo i musiał robić na etacie przy produkcji kul ortopedycznych. Danny Drinkwater należał do tej przedziwnej paczki "wyrzutków", która sięgnęła po mistrzostwo. Nawet Riyad Mahrez trafił tu przez przypadek, bo skaut miał obserwować innego zawodnika. O, to gracie w tym mieście też w piłkę, a nie tylko w rugby? Algierczyk nie interesował się futbolem poza Francją. Dobrze znał, ale... Leicester Tigers. Trzech "gorących" piłkarzy trafiło później do wielkich klubów: Riyad Mahrez, N'golo Kante i Danny Drinkwater. Tylko temu trzeciemu kompletnie nie wyszło.
Chelsea synonimem koszmaru
W 2017 roku przeniósł się do Chelsea za 35 milionów funtów. Spełnił sen, ale już pierwszy sezon zwiastował spore kłopoty. Na początku i na końcu rozgrywek walczył z kontuzją mięśni strzałkowych. A kiedy grał, to mocno przeciętnie. Antonio Conte przynajmniej dawał mu powąchać murawę i rzucił coś na jednej konferencji, że Drinkwater ma cechy, których szuka. Za kadencji Włocha strzelił nawet jedynego gola dla "The Blues". Zaszczyt ten kopnął Stoke City. Kiedy przyszedł Sarri, to Danny poczuł się niepotrzebny, spiętrzyły się problemy. Szedł w nocny melanż, spotykał się z licznymi kobietami. Imprezował, pił i uciekał od myślenia o problemach. Kontrakt skończył mu się dopiero w 2022 roku i od wtedy pozostaje bez klubu. Koszmar pod znakiem Chelsea trwał przez kilka lat. Były kolejne nieudane wypożyczenia, w tym jedno absurdalne - do Turcji.
- Kiedy po raz pierwszy podpisałem umowę w Chelsea, to kupiłem tam dom w ciągu miesiąca. Tak bardzo chciałem, żeby to zadziałało. Zamierzałem przenieść rodzinę, psy i wszystko, co miałem. Chciałem dać z siebie 100%, ale w ciągu pierwszego sezonu pomyślałem: kurczę, coś tu nie gra. To jest popieprzone - opowiadał o niepowodzeniu w najświeższym wywiadzie dla "Sport Bible" sprzed kilku dni.
Największym napluciem w twarz, jakie otrzymał w Chelsea (bo inaczej tego nazwać nie można), było wezwanie do gabinetu przez Maurizio Sarriego i powiadomienie go ustami Gianfranco Zoli (Sarri nie zna angielskiego), że nie widzi go w swoich planach. Dostał już swojego syna Jorginho. Po co mu jakiś słaby Anglik? Najsłynniejszy trenerski palacz fajek dał Drinkwaterowi godzinę na ogarnięcie wypożyczenia. Miał dla niego ofertę, tyle że zagraniczną. Anglika! Za granicę! Piłkarz pomyślał, że to jakiś idiotyczny żart. Od razu był na nie. Nie chciał opuszczać kraju, żeby mieszkać bliżej rocznego syna. Tym bardziej bolało, że miesiąc wcześniej zgłosił chęć odejścia. Do Anglii oczywiście.
- Cierpiałem na problemy ze zdrowiem psychicznym w 2019 roku. Moja babcia i dziadek zmarli, u taty zdiagnozowano białaczkę, straciłem psa i prowadziłem po pijanemu. To nie byłem prawdziwy ja. Popełniłem duży błąd. Walczyłem też o syna, co trwa nieustannie i ciągle ma na mnie wpływ - mówił zaledwie rok temu w "Daily Mail".
Wymowne było to, że kiedy już odchodził z Chelsea, bo skończył mu się pięcioletni kontrakt, to przeprosił w ogóle fanów za ten transfer i za to, jak wszystko się potoczyło. Czuł żal, że nie dał im tego, co dał Leicester.
Wrak człowieka
- Mieszkałem w centrum Londynu. Byłem singlem. Wszystko jakoś leciało. To zdarza się wielu chłopakom. Najprościej wyjść i dobrze się bawić. Pójdź do baru i wypij kilka drinków. Tylko na koniec dnia to niczego nie rozwiązuje. Po prostu to wszystko ukrywasz. Pamiętam, że pomyślałem wtedy: "Nie jestem tutaj sobą” - tak to tłumaczył. Życie zaczęło się wtedy sypać.
Drinkwater się ośmieszał. Na przykład 31 sierpnia, grając w Burnley (choć w sumie to siedząc na ławce), poszedł "w tango" w Manchesterze, świętując urodziny kumpla. Każda okazja jest dobra, żeby wychylić. Flirtował z dziewczyną innego zawodnika - Kgosiego Ntlhe ze Scunthorpe United. Ponoć bardzo nachalnie. Potem na środku parkietu uderzył tego piłkarza "z dyńki", za co został wyrzucony przez ochronę. Takie cwaniakowanie nie spodobało się grupce mężczyzn i Drinkwater dostał od nich porządny "oklep" przed wejściem. Podbite oko, mocno opuchnięte czoło, posiniaczone ramiona i rozcięty policzek. Wyglądał jak siedem nieszczęść. Nic dziwnego, skoro najpierw dostał tępym narzędziem w twarz, a potem sześciu facetów go kopało i skakało po jego kostce, chcąc doprowadzić do ciężkiej kontuzji. No i im się udało. Zerwali mu więzadło. Uciekł do Hiszpanii ze wstydu, bo bał się Seana Dyche'a.
Dyche stanął w jego obronie, mówiąc, że zasługuje na drugą szansę. Znał go z Watfordu, chciał mu pomóc. Skończyło się na dwóch meczach przez pół roku. Trener musiał na niego czekać przez trzy miesiące. Tłumaczył potem wszystko dyplomatycznie. No dobra, potrzebowaliśmy go, ale raczej na początku sezonu, gdy mieliśmy więcej kontuzji, a teraz to nie bardzo. Chwalił go za pracę, za osobowość, ale nie chciał w zespole. Na resztę sezonu Drinkwater trafił więc do Aston Villi, gdzie też nie za wiele zdziałał. Sam przyznał, że brzydził się tego, co w ogóle tam wyprawiał. Zajeżdżał się na treningach, na siłowni, do tego ćwiczył indywidualnie w domu. Katował swoje ciało, a potem nie miał siły w meczach. Otrząsnął się później. Nikt z nim tego nie skonsultował.
Na kolejny sezon wrócił do Chelsea, ale do "Klubu Kokosa". I w meczu U-23 z Tottenhamem ostro zaatakował 16-letniego Alfiego Devine'a. Oddał dzieciakowi kosę za wślizg dwiema nogami. Młodego poniosło, ale 30-letni Anglik też kulturą się nie popisał. Artykuły krzyczały: "Chelsea's flop Drinkwater...", by jeszcze bardziej podbić te wybryki. Ten mecz zwieńczony czerwoną kartką był jego ostatnim w Chelsea. Dostał jasny sygnał: spadaj chłopie, nie ma dla ciebie nawet miejsca w rezerwach.
Wtedy wymyślił naprędce tę Turcję. Wszystko mu już jedno. Pewnie też po to, żeby uciec od angielskiej prasy.
Jazda po pijaku
Żeby umiejscowić to w czasie, to jeszcze wcześniej otrzymał 20-miesięczny zakaz prowadzenia pojazdów i 70 godzin prac społecznych, bo pijany rozbił swojego Range Rovera za 125 000 funtów. To było w kwietniu 2019 roku, w tym nieszczęsnym sezonie, gdy Sarri nie miał go w planach, a życie zaczęło się sypać. Staranował autem ogrodzenie. Limit przekroczył o dwa i pół razu. Policja zastała go stojącego przed autem z otartym czołem i rozcięciem na ramieniu. Sam zadzwonił po karetkę i od razu się przyznał. Na komisariacie czuł ogromny wstyd i upokorzenie. W ogóle się nie tłumaczył, nie migał od konsekwencji. Media donosiły, że odwoził dwie kobiety - 33-letnią... prawniczkę Beth i 30-letnią Emmę z imprezy charytatywnej w ekskluzywnym barze o nazwie Victors, w którym poproszono bywalców o przebranie się za "chavs" (to określenie na osoby charakteryzujące się antyspołecznymi zachowaniami m.in. publicznym piciem alkoholu, zażywaniem narkotyków i zakłócaniem porządku publicznego; generalnie luźny i buntowniczy styl ubioru).
Jego obrońca w sądzie zdradził kolejne kuriozalne okoliczności tego wypadku: - Powiedział mi, że był na prywatnej imprezie, pojechał na to przyjęcie i planował zatrzymać się pod adresem swojego przyjaciela, a ten przyjaciel miał go dalej odwieźć. Tylko, że on sam nie był w stanie prowadzić, bo również był pijany, więc Danny postanowił, że sam pojedzie.
Drinkwater staczał się na dno. Gdyby nie sesje u psychologa sportowego, to wpadłby w głęboką depresję. Dzięki temu uświadomił sobie, że coś jest nie tak i trzeba nad tym pracować. Miał przynajmniej jakąkolwiek motywację do treningów.
Walka o powrót
W sezonie 2021/22 sporo pograł w Championship. Pokazał, że żyje. 33 mecze w lidze i ponad 2800 minut w przypadku Danny'ego Drinkwatera wcześniej brzmiało jak abstrakcja. Tylko trzech zawodników w drużynie uzbierało więcej ligowych minut. Skończył mu się kontrakt z Chelsea, spekulowano, że po takim udanym wypożyczeniu przejdzie właśnie do Reading, ale to się nie wydarzyło.
Zatem cały sezon 2022/23 musiał spisać na straty. Szukał miejsca. Dziennikarz Meczyki.pl Tomasz Włodarczyk donosił nawet, że w marcu tego roku agenci zaoferowali usługi Drinkwatera polskim zespołom. Tym razem jednak pomocnik poukładał w życiu pewne rzeczy. Już nie bije i nie wije się po klubach nocnych. Odnawia nieruchomości i prowadzi restaurację Firefly w Manchesterze. Cieszył się też z czasu spędzanego z dziećmi. Te demony również odpędził.
- Chciałbym wrócić. Chciałbym znowu być częścią tej historii, pomagając Leicester wrócić tam, gdzie ich miejsce. Gdy jestem w formie, to nadal mam jakość. Jeśli zespół może sprawić, że dorównam im fizycznie i zacznę latać, wtedy będę tylko pożytkiem dla tego klubu. Chciałbym też myśleć, że mogę pomóc poza boiskiem. Jeśli tego chcą fani Leicester, to muszą zrobić więcej hałasu. Zobaczymy, co się stanie... - apelował w wywiadzie dla "Sport Bible" na początku sierpnia.
Uśmiechał się też delikatnie do... drużyn z Arabii Saudyjskiej, a szczególnie do Al-Ittihad, gdzie dołączył N'Golo Kante: - Gdybym miał ponownie połączyć siły z Kante, to zespół wiedziałby, że ma w środku pola formułę wygrywającą Premier League, Jeśli to jest coś, czym są zainteresowani, to jestem chętny.
Takie teksty brzmią desperacko. Drinkwater oferuje swoje usługi publicznie. Prawie jak wtedy, gdy szlajał się po klubach, korzystał z życia towarzyskiego i reklamował się przed paniami gołą klatą na portalu randkowym. Wątpliwe, by ktokolwiek był tym zainteresowany. A, nie... pojawił się jeden zainteresowany klub. Uwaga... Chelsea, oferując mu posadę trenerską w 2021 roku. Nie chciał o tym wtedy myśleć, bo miał 32 lata i jeszcze nie odwiesił ostatnich butów. Poza tym, cóż... zbrzydł mu ten klub. Ciekawe, czy teraz ta oferta jest aktualna? Wciąż brakuje mu gry w piłkę i to widać po wypowiedziach, ale przynajmniej uporządkował życie. Jego kariera może służyć za przestrogę.