"To był skandal". Mioduski ocenił porażkę Legii

"To był skandal". Mioduski ocenił porażkę Legii
Tomasz Folta / pressfocus
Legia Warszawa przegrała ostatni mecz w tym roku. Dariusz Mioduski w wywiadzie dla stacji Radio Zet wrócił pamięcią do kontrowersji podczas rywalizacji z Djurgarden.
"Wojskowi" zajęli siódme miejsce w fazie ligowej Ligi Konferencji. Udało im się utrzymać lokatę w czołowej ósemce, chociaż w ostatniej kolejce przegrali 1:3 z Djurgarden.
Dalsza część tekstu pod wideo
Mecz rozgrywany w Sztokholmie upłynął pod znakiem utrudnionej widoczności. Miejscowi kibice już na początku rywalizacji odpalili środki pirotechniczne. Stadion, który jest halą z krytym dachem, utrudniał ulotnienie się dymu. Spotkanie zostało przerwane, ale po kilkunastu minutach piłkarze wrócili do rywalizacji.
Szwedzi lepiej odnaleźli się na murawie, gdzie nie wszystko było widać. Można podejrzewać, że Gabriel Kobylak miałby większe szanse na skuteczną interwencję przy pierwszej straconej bramce, gdyby nie przeszkadzający dym.
Kontrowersje wzbudziła także sytuacja, w której sędzia uznał, że piłka nie przekroczyła linii bramkowej po strzale Marka Guala. Co więcej, Djurgarden wyszło wówczas z kontrą i trafiło na 2:0.
- Uważam, że to był skandal, że ten mecz został wznowiony tak szybko, że widoczność była taka, jaka była. Nie wiem, dlaczego tak się stało. Wydaje mi się, że to prawdopodobnie ma związek z ogólnymi regulacjami dotyczącymi walkowerów. Jeśli by to przedłużenie meczu trwało za długo, to potencjalnie być może moglibyśmy domagać się walkowera, a UEFA oczywiście by nie chciała, aby takie sytuacje, takie kontrowersje miały miejsce. I trochę na siłę chyba wznowiono ten mecz w warunkach, które po prostu, nie tylko z powodu widoczności, chociaż ona okazała się kluczowa, ale też z punktu widzenia zdrowia zawodników, którzy biegali w tym dymie, w tej chemii, wdychali to. To było trochę bez sensu - powiedział Dariusz Mioduski na antenie stacji Radio Zet.
- Sama widoczność była fatalna. Siedząc na trybunie, ja nie widziałem, gdzie była piłka. I pewnie przy tej straconej bramce "Kobi" mógł nie zobaczyć od razu piłki, która leciała w jego kierunku. Natomiast najbardziej poważną kwestią była ta dotycząca nieuznania naszej bramki, która z tych ujęć, które są dostępne, nie pozostawia wątpliwości. Tam była bramka. A sędzia nie tylko, że jej nie uznał, to jeszcze pozwolił na grę dalej, w wyniku tego poszła kontra, gdzie straciliśmy bramkę na 0:2. A dodatkowo za protesty naszych zawodników, konkretnie Morishity, dostaliśmy kartkę i Morishita jest wykluczony z następnego meczu. Czyli trzy rzeczy, które się dzieją jednocześnie w meczu, nieuznana bramka, stracona bramka i kluczowy zawodnik wykluczony z następnego meczu - kontynuował prezes Legii w rozmowie z Mateuszem Ligęzą.
- Był protest od razu, już w przerwie reagowaliśmy dosyć mocno. Na koniec zdecydowaliśmy się wyjść na drugą połowę. Było myślenie, żeby zaprotestować, nie wychodząc, ale na końcu to jest zawsze bez sensu, bo nigdy się nie wygrywa takimi rzeczami. Dograliśmy ten mecz do końca, złożyliśmy protesty. Domagaliśmy się też materiałów dotyczących tej bramki, ale prawda jest taka, że przy tego typu rzeczach bardzo rzadko można coś zdziałać. Mieliśmy przykład Śląska Wrocław z St. Gallen, też były tam skandaliczne decyzje sędziego i nic z tego nie wyniknęło. Tutaj było tak samo. Niestety, bo prawdopodobnie ten mecz potoczyłby się zupełnie inaczej. Nie wiem, czy byśmy wygrali, przegrali czy zremisowali, ale byłaby większa szansa, żeby chociaż ten jeden punkt zdobyć - dodał.
Legia zajmuje obecnie czwarte miejsce w Ekstraklasie, tracąc sześć punktów do liderującego Lecha Poznań. W przyszłym roku stołeczni wrócą do ligowych zmagań przy okazji starcia z Koroną Kielce.
Redakcja meczyki.pl
Adam KłosWczoraj · 16:01
Źródło: Radio Zet

Przeczytaj również