Kosmiczny mecz Realu dał nam zwycięzcę Złotej Piłki? Mbappe, żałuj! "Co za koncert!"

Kosmiczny mecz Realu dał nam zwycięzcę Złotej Piłki? Mbappe, żałuj! "Co za koncert!"
Pressfocus.pl
Mateusz - Hawrot
Mateusz Hawrot09 May · 06:50
Madre mia, co to był za kosmiczny mecz! Szaleństwo na wielu poziomach, jazda bez trzymanki. I kto wie, czy właśnie nie objawił nam się przyszły zwycięzca Złotej Piłki. W talii ma on naprawdę mocne karty.
Są takie mecze, po których teksty wokół tego, co się działo, pisze się z jednej strony łatwo, lekko i przyjemnie, a z drugiej trudno. Bo głowa buzuje, a tematów jest mnóstwo. I to był jeden z takich meczów. Absolutnie szalony, godny półfinału Ligi Mistrzów, ze scenariuszem iście madryckim, chyba zapisanym niesamowitej ekipie Realu w gwiazdach. Przeznaczenie. “Królewscy” nie mogli tak po prostu wygrać, to byłoby za proste. Musiał wejść odkurzony po latach międzyklubowej tułaczki wychowanek Joselu, by dać im kolejny finał. Nie sposób od ręki zliczyć, ile już było tych magicznych wieczorów z Champions League na przepełnionym wspaniałą atmosferą Estadio Santiago Bernabeu.
Dalsza część tekstu pod wideo

Mamy co chcieliśmy

Ten też przejdzie do historii. Po meczu dyskusja toczy się głównie wokół kontrowersyjnej decyzji Szymona Marciniaka, który zaskakująco szybko zamknął ostatnią akcję Bayernu na cztery spusty i doprowadził tym samym Bawarczyków do wściekłości. Gdyby się nie pospieszył, pewnie gol by z tego nie padł, a ekipa sędziowska miałaby “czyste papcie”. Natomiast nie zapominajmy o tym, co działo się wcześniej. Chwalmy piękno futbolu. Przecież był to nadzwyczaj spektakularny półfinał, od pierwszej minuty rywalizacji jeszcze w Monachium. A rewanż to już creme de la creme. Gdy w środowy wieczór wystartowaliśmy na Meczykach z relacją LIVE, w tytule daliśmy hasło “czekamy na fajerwerki”. Cóż, dostaliśmy, co chcieliśmy.
Dostaliśmy kapitalne interwencje najpierw Łunina, a następnie Neuera, który wręcz dokonywał cudów, broniąc kolejne strzały Rodrygo czy robiącego z Joshuy Kimmicha marmoladę Viniciusa. Weteran zaczarował bramkę jak za najlepszych lat. Dostaliśmy wyborną bramkę Alphonso Daviesa. Tego wieczoru to musiał być on - zawodzący, bez formy, słabe ogniwo Bayernu w tym sezonie, w dodatku od dawna łączony z nikim innym jak Realem Madryt. I nagle wszedł, ograł jak dziecko Antonio Ruedigera, jednego z najlepszych stoperów na świecie, i bezbłędnie zawinął po długim rogu. Oczywiście ze słabszej, prawej nogi. Po prostu Liga Mistrzów.
Dostaliśmy nieoczywistego bohatera w osobie Joselu. Gdy wchodził na boisko, pachniało takim scenariuszem. Po pierwsze, golem dla Realu samym w sobie, bo chyba nikt w stu procentach nie był przekonany, że “Los Blancos” rzucą biały ręcznik po trafieniu Daviesa. Zbyt wiele razy włączali w Champions League tryb turbodoładowania niemal leżąc na deskach, by nie wierzyć, że znów mogą tego dokonać. Po drugie, bramką właśnie jego, rezerwowego, 34-letniego napastnika, wychowanka Realu, który latami zwiedzał takie ekipy jak Hannover 96 czy Stoke City, a finał w 2022 r. oglądał jako kibic.
A że po chwili Joselu dołożył zwycięskiego gola? W końcu po to Carlo Ancelotti wpuścił go na boisko. Zadanie Hiszpan wykonał z nawiązką. A przy okazji może wysłać karton Sangrii do Monachium, na adres Neuera.
Okrutne, że akurat on, “Manu”, po tym, jak miał kilka kosmicznych interwencji, akurat nawalił w kluczowej chwili. Thomas Tuchel słusznie zauważył po meczu, że takie pomyłki kapitanowi się nie zdarzają. To był jakiś błąd w systemie, fałszywa nuta. Real Madryt to jednak taki zespół, że te fałszywe nuty ich rywale w Lidze Mistrzów grają i często, i zwykle w niespodziewanych momentach. Magia “Królewskich”.

Po Złotą Piłkę?!

Osobny wątek warto poświęcić “Viniemu” Jr. Brazylijczyk zgarnął statuetki dla piłkarza meczu w obu półfinałowych starciach. Zasłużenie rzecz jasna.
To był fenomenalny koncert gwiazdy Realu. Poezja futbolu. Joshua Kimmich na długo zapamięta ten wieczór, bo Vinicius niemiłosiernie go ogrywał. Wyglądał na gościa, który zjadł wiaderko witamin, po czym podszedł do pięciu kumpli z szatni i dorzucił do swojego menu ich porcje. Niespożyte siły, drybling, przyspieszenie, luz, jakość, umiejętności. “Vini” sam zanotował tyle skutecznych dryblingów, ile cały zespół Bayernu razem wzięty. Cały mecz szukał gola i asysty. Huknął w słupek, natrafił na ścianę w postaci Neuera, ale w końcu zmusił go do błędu. Joselu zrobił robotę, ale to Vinicius wykreował tę bramkę. W tym rewanżu, w tym dwumeczu wzbił się na fantastyczny poziom.
Za dużo w ostatnim czasie było wokół niego szumu niezwiązanego z tym, co prezentuje piłkarsko na boisku. Diament ten tonął w zalewie prowokacji, wyzwisk, konfliktów i wiecznie zagrzanej głowy Brazylijczyka, który mimo że non stop lżony, za łatwo dawał się wyprowadzać z równowagi i sam nie był święty. Dziś wreszcie ta gwiazda świeci właściwym blaskiem. “Vini” zasłużył na słowa uznania jak mało kto - był i jest rewelacyjny.
Nie sposób uniknąć tutaj oczywistych porównań do Kyliana Mbappe. Napastnik PSG to wielki przegrany półfinałów. Ma czego żałować, i to bardzo. Rozczarował na całej linii i pożegna się z Paryżem nie wypełniając najważniejszej misji. W wieku 26 lat prawdopodobnie nie będzie też miał na koncie ani Ligi Mistrzów, ani Złotej Piłki. Tej samej Złotej Piłki, w której kierunku krok w tych półfinałach zrobił właśnie Vinicius Junior. Przy nieco zgaszonym z powodów zdrowotnych Jude Bellinghamie to “Vini” jest dziś numerem jeden “Królewskich”. Konkurencja nie śpi, ale reprezentanta Brazylii należy uznać za mocnego kandydata do słynnej statuetki. A Mbappe, który bardziej dziś potrzebuje Realu niż Real jego, może jedynie patrzeć i podziwiać przyszłego kumpla z szatni. Ten mu łatwo miejsca na piedestale nie odda.

Przeczytaj również