Najlepszy duet w historii Bundesligi. Robert Lewandowski i Serge Gnabry mogą ich pobić, ale będzie to trudne
Rzadko widujemy dziś na boisku klasyczne duety napastników. Trenerzy częściej posyłają w bój jednego snajpera, wspieranego co najwyżej przez wysoko ustawionych skrzydłowych i ofensywnego pomocnika. Być może ludzie dobrze znający się na swojej robocie doszli do wniosku, że to faktycznie przynosi lepsze efekty, ale… nie zawsze tak jest. Czasami współpraca między dwoma “killerami” bywa naprawdę zabójcza. Oczywiście dla rywali. W sezonie 2008/2009 przekonali się o tym wszyscy, którzy próbowali powstrzymać Edina Dżeko i Grafite.
Obaj przychodzili do Wolfsburga latem 2007 roku. Bośniak opuszczał czeskie FK Teplice, Brazylijczyk francuskie Le Mans, dla którego przez trzy sezony strzelił łącznie 20 bramek. Zdecydowanie nie byli to na tamtym etapie piłkarze z pierwszych stron gazet. Nawet nie z dalszych. Nie spodziewali się raczej, że niedługo później wspólnie przejdą do historii Bundesligi.
Pierwszy sezon na Volkswagen-Arena był jeszcze dla nich przetarciem. Jeden strzelił 11 goli, drugi 8. Całkiem przyzwoitym dorobkiem bramkowym przyczynili się do zajęcia przez Wolfsburg piątego miejsca w lidze. Ale była to tylko rozgrzewka…
Brakujący element i trudne początki
Latem Felix Magath nie tylko w swoim stylu zadbał o przygotowanie kondycyjne swoich zawodników, którzy musieli po treningach podlewać okoliczne tuje, ale też wzmocnił siłę ognia. Kluczowe było sprowadzenie z Norymbergi bośniackiego pomocnika, Zvjezdana Misimovicia, który okazał się wymarzonym partnerem dla swojego rodaka i Brazylijczyka. On zazwyczaj posyłał im wypieszczone piłki, a oni z zabójczą skutecznością musieli zapakować je tylko do siatki. I faktycznie to robili.
Co ciekawe, historyczny sezon 2008/2009 “Wilki” zaczęły z jednym napastnikiem. Wcale nie Dżeko, który leczył akurat uraz. Nie z Grafite, który był zawieszony. Na szpicy musiał wystąpić Ashkan Dejagah. Mimo wszystko udało się wygrać z FC Koeln. Druga kolejka? Znów bez Grafite. Już z Dżeko, ale wchodzącym z ławki na 26 minut. Nie zapowiadało się wtedy na to, że ci Panowie zaraz będą strzelać więcej goli niż na orliku.
Bośniak na pierwsze trafienie czekał aż do siódmej kolejki. Grafite strzelił już w trzeciej. Później jednak a to jeden wyleciał za kartki, a to drugi nie załapał się do kadry meczowej. Naprawdę nie były to bajkowe początki, ale gdy już bośniacko-brazylijska machina dobrze się naoliwiła, to zaczęła produkować gole na potęgę.
Worek z bramkami rozwiązany
Wyglądało to trochę tak, jakby drukarka szwankowała, nie chciała wydrukować ważnego dokumentu za pierwszym, drugim, piątym razem, a jak już się odcięła, to wszystkie zaległości wyleciały hurtowo. Tak było z Dżeko i Grafite.
Najbardziej rozkręcili się już w nowym roku. Zresztą jak cały Wolfsburg. Zaczęło się co prawda od remisu z Koeln po bramce Grafite, ale później “Wilki” wygrały aż 10 meczów z rzędu! Błyszczał w nich zwłaszcza Dżeko, który trafił do siatki 11 razy.
Podopieczni Magatha złapali taki gaz, że nikt nie był im straszny. Nawet wielki - przynajmniej w teorii - Bayern Monachium. “Die Roten” przyjechali na Volkswagen-Arena po zwycięstwo. Wrócili z bagażem pięciu bramek. Dwa razy Grafite, dwa razy Dżeko, jedno trafienie Gentnera. Dla przyjezdnych jedynego gola strzelił wówczas Luca Toni. To właśnie podczas tego meczu Grafite całkowicie ośmieszył defensywę klubu z Monachium, w pięknym stylu finalizując akcję strzałem piętą.
Historyczne mistrzostwo i duet na czele
Do końca sezonu “Wilkom” przydarzyły się tylko dwie wpadki. Niespodziewane porażki z Energie Cottbus i Stuttgartem mogły przekreślić marzenia o mistrzostwie, ale ostatecznie nie okazały się tak bolesne w skutkach. Na ostatniej prostej Wolfsburg złapał już taki gaz, że nie tylko wygrywał, ale wręcz miażdżył rywali. 3:0 z Borussią Dortmund, 5:0 z Hannoverem, 5:1 z Werderem Brema. Grafite, Dżeko i spółka urządzali sobie polowanie za polowaniem.
Taki sezon musiał zakończyć się zdobyciem tytułu najlepszej drużyny w kraju (pierwszy raz w historii klubu), choć ostatecznie “Wilki” wyprzedziły Bayern o zaledwie dwa punkty. Równie ciekawie wyglądała na koniec klasyfikacja strzelców.
1. Grafite - 28 goli
2. Edin Dżeko - 26 goli
3. Mario Gomez - 24 gole
Dwóch piłkarzy jednego klubu na czele. To nie zdarza się często. Szczególnie, że nie był to sezon ubogi w gole. Grafite i Dżeko nie trafiali do siatki 16 czy 18 razy, a poważnie zbliżyli się do 30-stki. Niesamowite. Wynik ten robi jeszcze większe wrażenie, gdy zdamy sobie sprawę, że zwycięzca klasyfikacji - Grafite - rozegrał tylko 25 z 34 meczów.
Dwaj napastnicy strzelili 54 gole z 80 uzbieranych przez cały zespół. 67.5% wszystkich trafień.
Co jednak warte podkreślenia, wspomniany duet nie wykręciłby takich liczb, gdyby nie niesamowity Misimović. Bośniak przez cały, debiutancki przecież sezon w VfL, zanotował aż 20 asyst. Był swoim napastnikom niezbędny. Wynik Bośniaka nieznacznie poprawił dopiero w sezonie 2014/2015 - też w barwach Wolfsburga - Kevin De Bruyne, asystując 21 razy. W bieżącej kampanii być może zagrożą im Thomas Mueller i Jadon Sancho, bo na siedem kolejek przed końcem mają kolejno 17 i 16 ostatnich podań.
Lepsi niż Mueller i Hoeness
Z kolei 54 gole strzelone przez duet Grafite - Dżeko to do dziś najlepszy wynik w historii Bundesligi. Żadna inna para piłkarzy z jednego klubu nie potrafiła w sezonie zdobyć większej liczby bramek. Nawet Gerd Mueller i Uli Hoeness podczas rozgrywek 1972/1973 strzelili łącznie 53 gole.
Kto wie… być może o pobicie tego rekordu powalczą jeszcze w najbliższych tygodniach Robert Lewandowski i Serge Gnabry? Co prawda w tym duecie zdobyte bramki rozkładają się nieco nierównomiernie, ale dzięki kosmicznej formie polskiego napastnika para ta ma na ten moment strzelonych 38 goli. Do wyrównania wyniku napastników Wolfsburga brakuje więc 16 bramek. Czy “Lewy” i Gnabry są w stanie dokonać tego przez siedem kolejek? Oczywiście, że są. Ale sztuka to łatwa nie będzie. Tym bardziej, jeśli Niemiec częściej będzie lądował na ławce, jak we wczorajszym starciu z Eintrachtem.
***
Dla Dżeko tamten okres okazał się przełomowy. Sezon później pokazał się w Lidze Mistrzów, na krajowym podwórku znów strzelił ponad 20 goli, potwierdzając, że nie jest jakimś jednosezonowym wystrzałem. Poprawił 10 trafieniami w kolejnej rundzie jesiennej, po czym przeniósł się za grube miliony do Manchesteru City. A później już wiadomo. Dwa mistrzostwa Anglii, ponad 70 zdobytych dla “Obywateli” bramek i transfer do Romy, gdzie od kilku lat pracuje na miano prawdziwej legendy, wciąż nie spuszczając z tonu.
A co z Grafite? O nim słuch zaginął dość szybko. Również dlatego, że jest po prostu starszy. Dziś ma już 41 lat, a od 2018 roku nie gra w piłkę. Po historycznym sezonie został w Wolfsburgu jeszcze przez dwa lata, ale nie nawiązywał już do swojej rewelacyjnej formy. Zdobył w tym czasie podobną liczbę bramek, co przez jedną kampanię 2008/2009. W końcu postanowił odcinać kupony w egzotycznych krajach. Pograł trochę w Zjednoczonych Emiratach Arabskich, Katarze, po czym wrócił do ojczyzny.
Tamten sezon w wykonaniu Wolfsburga i duetu Dżeko - Grafite to z pewnością jedna z większych sensacji XXI wieku. Może mniej spektakularna niż tytuł Leicester czy wygranie Euro 2004 przez Grecję, ale mimo wszystko warta przypomnienia.
Dominik Budziński