Łukasz Fabiański: Koniec kariery? Będę cisnął ile się da [NASZ WYWIAD]

Łukasz Fabiański: Koniec kariery? Będę cisnął ile się da [NASZ WYWIAD]
własne
Czy EURO 2020 będzie pożegnaniem Łukasza Fabiańskiego z narodowymi barwami? Jakie ma plany na najbliższe lata kariery? Co sądzi o relacjach między reprezentantami Polski? Jak przyjął decyzję Paulo Sousy o wyznaczeniu Wojciecha Szczęsnego na “jedynkę” w kadrze? Dlaczego miniony sezon ligowy przyniósł mu dużą satysfakcję? Razem z marką Okocim zapraszamy na wywiad w dobrym składzie!
TOMASZ WŁODARCZYK: Gdy przyjechałeś na zgrupowanie do Opalenicy, nie obudziły się wspomnienia?
ŁUKASZ FABIAŃSKI: Trochę się obudziły. Nawet z żoną śmialiśmy się, że będziemy tu pierwszy raz od naszego wesela w 2013 roku.
Wtedy jako para młoda wjeżdżaliście przez bramę klasycznym rolls-roycem. Teraz było mniej przyjemnie, bo trzeba było się zatrzymać i zrobić szybki test na obecność koronawirusa.
Takie czasy. Poza tym nawet nie za bardzo mogę porównać, czy przez te osiem lat dużo się tu zmieniło. Podczas wesela praktycznie nie schodziliśmy z parkietu, zajmowaliśmy się gośćmi, aby godnie celebrować ten dzień, dlatego nie było okazji rozejrzeć się po hotelu. Dopiero teraz na spokojnie widzę jak to wygląda. Mamy naprawdę fajne warunki do pracy. Nawet z chłopakami rozmawialiśmy, że wszystko jest tu zorganizowane na tip top. Niczego nie brakuje nam do pracy.
Przechodząc z parkietu na boisko, masz za sobą bardzo udany sezon. West Ham zajął najwyższe miejsce w lidze od 20 lat i zdobył najwięcej punktów w historii swoich występów w Premier League. Satysfakcja musi być duża, ale czy jest też szczypta niedosytu, patrząc, jak spłaszczona była finalna tabela?
Nie. Nawet na gorąco analizowaliśmy to w szatni i doszliśmy do wniosku, że jesteśmy tam, gdzie na to zasłużyliśmy. Z perspektywy sezonu zawsze można uważać, że w jednym czy drugim meczu wynik mógł być dla nas korzystniejszy, ale działa to również w drugą stronę, dlatego na koniec suma zysków i strat wychodzi na zero. Czuję ogromną satysfakcję na wielu poziomach. Przede wszystkim z powodu rekordu punktowego. Osiągnięcie, które zostanie zapamiętane w historii klubu. Bycie częścią tego wyniku napawa dumą. Dodatkową nagrodą jest awans do europejskich pucharów. Spełniło się moje prywatne marzenie, ale klub myślał podobnie. Po ostatnim gwizdku, gdy już znaleźliśmy się w szatni, była wielka radość.
Skąd taki przeskok z sezonu na sezon? Poprzedni skończyliście na szesnastym miejscu i biliście się o utrzymanie. W tym awansowaliście aż o dziesięć pozycji.
Wszystko zaczęło się pod koniec ubiegłych rozgrywek. Przed przerwą spowodowaną pandemią wylądowaliśmy w strefie spadkowej. Zamieszanie wywołane przez koronawirusa plus nasza sytuacja sportowa powodowały dużą niepewność. Pojawiło się obciążenie psychiczne, bo po restarcie rozgrywek musieliśmy zagrać dziewięć meczów w krótkim czasie - wszystkie na ostrzu noża. Nie było łatwo, ale przetrwaliśmy ten trudny moment, który zadziałał jak budowa mocnych fundamentów. Uwierzyliśmy w siebie mentalnie.
Drugi sygnał to początek niedawno zakończonego sezonu. Na jego początku graliśmy praktycznie z samą czołówką Premier League. Wbrew prognozom uzbieraliśmy dobrą liczbę punktów, co pozwoliło nam realnie myśleć, że można powalczyć o wysokie miejsce w tabeli. Dodatkowo mieliśmy dużo małych bodźców scalających zespół, jak odrobienie trzech goli z Tottenhamem. Był też mecz z Fulham, kiedy obroniłem rzut karny w ostatniej minucie meczu. Takie szalone rzeczy dają mocnego kopa. Krok po kroku uświadomiliśmy sobie, jaki styl najbardziej nam odpowiada. Kierunek do tego wyznaczyły transfery, które zrobiliśmy w letnim oknie transferowym. Były trafione w punkt. Wszystkie te aspekty złożyły się na udany efekt końcowy.
Pion sportowy zrobił świetną robotę. Benrahma, Soucek, Coufal, Lingard, Dawson - każde z tych nazwisk było ważnym ogniwem od razu po transferze do klubu. Rzadko zdarza się taka skuteczność.
Dokładnie. Doszły nowe ogniwa, które dołożyły piętra do wspomnianych fundamentów wylanych jeszcze w poprzednim sezonie.
Któryś z transferów uważasz za szczególnie istotny?
Bliżej mi, może ze względów geograficznych, do Tomasa i Vladimira.
Dlaczego?
Są niezwykle pracowici. Ich postawa przeniosła się na resztę zespołu. Mam wrażenie, że standard treningu bardzo się podniósł przez ich wymagania wobec innych. Pokazali, jak powinno się pracować każdego dnia - na pełnych obrotach, z dużą dbałością o własny organizm i bez narzekania. Pewnie wielu wydawało się, że przeskok z ligi czeskiej do Premier League będzie dla nich trudny, a zupełnie nie było tego widać. Myślę, że w pewien sposób ułatwili pracę menedżerowi, który miał w nich świetny przykład, jak można rozwijać swoją karierę, gdy będziesz codziennie ciężko zasuwał.
Ty też jesteś człowiekiem pracy. Pewnie dlatego koledzy z Czech tak Ci przypasowali.
Dokładnie. Wpisali się też w filozofię jakiej hołduje David Moyes. To trener, który bardzo mocno opiera swój pomysł na przygotowaniu i sumiennym podejściu do obowiązków. Praca to dla niego podstawa do wszystkiego innego. On wierzy, że treningiem możesz nadrobić wiele ubytków. Zapracować na wynik. Sądzę, że sam był usatysfakcjonowany, jak dobrze trafiono z tak nieoczywistymi transferami.
Jaki wkład w sukces West Hamu miał David Moyes?
Spisał się na medal. Najpierw wykonał zadanie nadrzędne, czyli utrzymał zespół, a potem postawił przed nami nowy cel. Bardzo chciał, abyśmy zmienili postrzeganie wokół West Hamu jako zespołu, który nigdy nie przeskoczy pewnego poziomu: “Jest okej, ale nic więcej się po nas nie spodziewajcie”. Powtarzał, że to ważne, aby ten utarty slogan odrzucić. Udało się.
Moyes przedłużył kontrakt o trzy lata, a Ty tylko o rok.
Dla mnie było to rozsądne rozwiązanie. Jestem zadowolony. Nie miałem wielkiego ciśnienia, aby umowa była dłuższa. Wspólnie doszliśmy do takiego porozumienia i ono jest dla mnie jak najbardziej w porządku. Nie lubię sobie zaglądać w metrykę, bo powinno oceniać się mnie za występy na boisku, ale rozumiem, że klub ma swoją politykę wobec starszych zawodników i nie podpisuje kontraktów na wiele lat. Ale spokojnie, to nie jest mój ostatni sezon. Nie miałbym nic przeciwko, żeby co roku przedłużać umowę w West Hamie. Jeśli nie w WHU, to na pewno jeszcze gdzieś pogram, bo po prostu mam w sobie na to dużo ochoty. Cały czas pracuję, aby wydłużać swoją karierę i dziś czuję się bardzo dobrze.
Chcesz grać do oporu?
Na tę chwilę tak. W ogóle nie przeszło mi przez głowę, żeby wyznaczać sobie jakieś daty na zakończenie kariery. Piłka cały czas sprawia mi ogromną radość plus uważam, że cały czas trzymam wysoki poziom. Więc mówiąc krótko - będę dalej cisnął.
Słusznie, bo ekspert “Sky”, Don Goodman, po ostatnim meczu z Southampton powiedział: “To jeden z najlepszych bramkarzy w lidze”.
Miło. Mam wrażenie, że jak ktoś już długo gra na określonym poziomie, to na jego występy patrzy się z lekkim dystansem. Przy napływie wielu nowych zawodników regularność takiego weterana może nieco umykać ekspertom. Są ciekawsze tematy. Wpadasz w szarą strefę, bo uwaga przerzuca się na gorętsze tematy. Fajnie, że są jeszcze osoby, które dostrzegają moją pracę na boisku i zaliczają do czołówki.
35 meczów, dziesięć czystych kont, dwa obronione rzuty karne. Jaką recenzję wystawiłbyś sam sobie?
Sam jestem bardzo usatysfakcjonowany. Chciałem utrzymać równy poziom, do którego w ostatnim czasie przyzwyczaiłem. To się udało. Byłem istotną częścią zespołu. Kilka razy pomogłem w osiągnięciu dobrego wyniku więc mam powody do zadowolenia. To był kolejny trudny sezon z perspektywy intensywnego kalendarza. Zastanawiałem się, jak podołam fizycznie. Przytrafiły mi się jakieś małe historie ze zdrowiem, ale ogólnie dałem radę.
Ciekawe, że te dolegliwości zdarzały się na przedmeczowych rozgrzewkach.
Pierwszy mały uraz przytrafił mi się w okresie świątecznym, kiedy był duży natłok spotkań. Graliśmy co dwa dni. Mieliśmy spotkania wyjazdowe, gdzie trudniej jest się zregenerować. To prawdziwy maraton. Trochę się ogarniesz i jedziesz dalej. Nawet drobny uraz może cię powstrzymać przed wyjściem na boisko. Drugi raz to pechowe starcie na treningu przed meczem z City, kiedy kolega naskoczył mi na łokieć. Czegoś takiego nie przewidzisz.
Ostatni problem pojawił się przed spotkaniem z WBA. Była chwila niepewności, czy normalnie rozpoczniesz przygotowania do EURO.
Przy wybijaniu piłki wkręciło mi się kolano. Poczułem ukłucie. Próbowałem rozbiegać ból, sprawdzić czy będzie okej, ale jednak czułem lekki dyskomfort. Z perspektywy doświadczonego zawodnika na takie drobne dolegliwości patrzę nieco inaczej. Teoretycznie mógłbym zaryzykować i zagrać, ale jednocześnie narażałbym siebie na poważniejsze konsekwencje. Wolę odpuścić jeden mecz, sprawdzić uraz na badaniach i mieć pewność, że to coś niegroźnego niż potem mieć dłuższą przerwę.
Swój czas na urazach już straciłeś.
Dokładnie, mam to z tyłu głowy. Złożyło się na to wiele czynników, w tym zbliżające się zgrupowanie, a przecież już jeden turniej przepadł mi przez kontuzję. Lepiej pomyśleć niż świrować. Patrzę szerzej na swoją przyszłość. Lata lecą, więc muszę o siebie dbać, a tak jak wspominałem, zamierzam jeszcze trochę pograć.
Mówiłeś, że w 2013 roku przetańczyłeś w Opalenicy całą noc. A czy EURO 2020 to jest twój „last dance” w reprezentacji?
Nie wiem. Żadna decyzja nie zapadła. Chcę po prostu dać od siebie dla kadry wszystko, co mam do zaoferowania. Niezależnie od roli jaką będę pełnił, chcę być istotną postacią tej grupy. Godnie reprezentować kraj swoją postawą - także podczas codziennej pracy. Cieszę się, że mam jeszcze okazję uczestniczyć w tak dużej imprezie. Zamierzam mieć z niej jak najlepsze wspomnienia. Liczy się „tu i teraz”.
Pytam, bo rozmawiamy m.in. o analizowaniu swojej sytuacji także przez pryzmat zdrowia. Na myśl przychodzi decyzja Łukasza Piszczka, który dwa lata temu powiedział kadrze stop, choć poziomem na pewno by nie odstawał.
Zawsze na takie decyzje przychodzi odpowiedni czas. Na pewno to nie jest dla mnie ten moment. Po EURO porozmawiam z rodziną, co o tym wszystkim sądzą, i wtedy przeanalizuję sytuację, jak dalej układać swój czas na boisku.
Swoją drogą, widziałeś jak żegnano Łukasza w Dortmundzie?
Ostatniego meczu nie widziałem, ale sceny po zwycięstwie w Pucharze Niemiec tak. To tylko pokazuje, jak bardzo szanowanym jest tam piłkarzem, ale też człowiekiem. Jesteśmy w stałym kontakcie. Szacunek dla niego za tak piękną historię w Borussii.
Jedną z pierwszych decyzji Paulo Sousy było wyznaczenie hierarchii bramkarzy. Jeszcze przed pierwszym zgrupowaniem zadzwonił do ciebie i Wojciecha Szczęsnego, że to on będzie numerem jeden.
Każdy trener ma prawo do takiej decyzji. Muszę ją uszanować. Na przestrzeni lat byłem w podobnych sytuacjach. Paulo Sousa zadzwonił jakoś przed spotkaniem w Pucharze Anglii z Manchesterem United. Zakomunikował mi, jak widzi obsadę bramki i tyle. Nie wpływa to na moją postawę i podejście do reprezentacji.
Jak sobie radzisz z sytuacjami na które nie masz wpływu?
Koncentruję się na sobie. Mam wrażenie, że po rozmowie z selekcjonerem dostałem jakby nowej motywacji. Wiedziałem na czym stoję i sezon zaczął układać mi się lepiej. W minionych latach selekcjonerzy różnie podchodzili do tematu obsady bramki. Jedni do końca trzymali w niepewności, drudzy od razu wskazali swój ranking. Osobiście nie robi mi to różnicy. Bez względu na wszystko, co dzieje się dookoła, staram się być jak najlepszą wersją siebie. Znajduję w sobie motywację, żeby wyjść na boisko i zasuwać. Nie ucieka ze mnie powietrze, jeśli wiem, że zaczynam jako rezerwowy.
Kiedyś powiedziałeś, że najgorszym podejściem byłoby wewnętrzne, może nawet nie do końca świadome uczucie oczekiwania na błąd lub kontuzję rywala do bramki. Jak się go pozbyć?
Kurczę, nie wiem. Chyba to też przychodzi z wiekiem i doświadczeniem. Przez te lata nauczyłem się, że jak jesteś gotowy, szansa w końcu przyjdzie. Dzieje się to często w najmniej oczekiwanym momencie. Do ciebie będzie wtedy należało, czy wykorzystasz okazję. Zaprzątanie sobie głowy niezależnymi czynnikami nie może wpłynąć dobrze na twoją postawę. Psuje krew i jest toksyczne. Kiedy otrzymujesz informację, że będzie grał ktoś inny, możesz obrać dwie drogi: wkurzyć się pozytywnie lub negatywnie. Mi bliżej jest do tej pierwszej. Motywuję się, żeby pracować jeszcze mocniej. Szukam rzeczy, które mogę poprawić przez systematyczną pracę. W ten sposób nakręcam się na pozytywne wibracje.
Twoja rywalizacja ze Szczęsnym jest przez tyle lat nierozerwalna, że też trudno byłoby sobie wyobrazić między Wami jakieś złe emocje.
Nie wiem jak to wygląda z zewnątrz, ale tak jest. Trzeba sobie zdać sprawę, że każdy chce grać - ja, Wojtek czy Łukasz Skorupski. Natomiast nie do nas należy decyzja o obsadzie bramki, więc każdy z nas może po swojemu robić to co uważa za słuszne, aby zasłużyć na miejsce w bramce. Jeśli pod tym względem masz czyste papiery, wszystko jest okej. Duża część tej reprezentacji jest za sobą tak długo i przeżywała wspólnie różne momenty, te dobre i te złe, że z mojej perspektywy tworzymy naprawdę fajną grupę, która dobrze ze sobą rezonuje.
Paulo Sousa często powtarza o istocie budowania kolektywu.
Relacje są bardzo ważne w każdym zespole. To element, na który może mieć wpływ w reprezentacji. Ale tak jak wspominałem, ta grupa raczej nie ma z tym problemu. Myślę, że przez te lata zawsze dobrze współpracowaliśmy i rozumieliśmy cel jaki wyznaczono nam przed turniejem.
Podoba Ci się jego kształt?
Mam o tyle sceptyczne podejście, że pewnie trudno będzie złapać atmosferę. Gdy turniej odbywał się w jednym miejscu, to ono przesiąkało emocjami z nim związanymi. Przez kilka tygodni każdy żył piłką. Powstawały fan zony, ciągle napotykało się jakiś element związany z daną imprezą. Nawet jak włączało się telewizję w hotelu, to na lokalnych kanałach bez przerwy leciały relacje z wydarzeń wokół EURO czy mundialu. Nie wiem jak będzie teraz, ale odnoszę wrażenie, że taki kształt będzie trochę przypominał wyjazdy na mecze eliminacyjne. Może to się zmieni, gdy trafimy do Sopotu, bo na dziś jesteśmy dość mocno odcięci od ludzi. Na pewno cieszy, że zostajemy w Polsce. Jak już będzie blisko meczów grupowych, kibice na pewno dadzą o sobie znać.
Na szczęście wrócili na trybuny.
Dla mnie to ogromna różnica. Pierwszą styczność z fanami po pandemii miałem w ostatniej kolejce Premier League. W Londynie graliśmy przed dziesięcioma tysiącami kibiców, a czuliśmy się, jakby stadion był wypełniony po brzegi. Każdy tęsknił za tą relacją. Nawet David Moyes powiedział nam przed pierwszym gwizdkiem, że daruje sobie mowę motywacyjną, bo każdy wie, jaka jest stawka meczu z Southampton. Doświadczenie gry podczas pandemii skłoniło wszystkich do refleksji, że kibic na trybunach daje coś ekstra. Oby tak było w Sankt Petersburgu i Sewilli.
***
Powyższy wywiad w dobrym składzie powstał we współpracy z marką Okocim. Więcej rozmów z tej serii znajdziecie TUTAJ

Przeczytaj również