Lewandowski sam nam meczów nie wygra. Ale czy bez niego jesteśmy w ogóle w stanie coś ugrać?

Lewandowski sam nam meczów nie wygra. Ale czy bez niego jesteśmy w ogóle w stanie coś ugrać?
ASInfo
Im bliżej mecz z Senegalem, otwierający mundialową przygodę reprezentacji Polski, tym jaśniejszym się staje, że ewentualny sukces w turnieju będzie zależał od dyspozycji Roberta Lewandowskiego. Jeszcze bardziej będzie jednak zależał od wykorzystania jego strzeleckiego talentu.
Ewenementem, a na pewno rzadkością jest, że środkowy napastnik, najlepszy strzelec reprezentacji jest jednocześnie jej kapitanem i niekwestionowanym liderem. Napisać, że napastników rozlicza się z goli, to jakby zacząć głosić, że woda jest mokra.
Dalsza część tekstu pod wideo
Niby prawda, ale teza nie grzeszy oryginalnością, podobnie jak stwierdzenie, że środkowy napastnik sam sobie nie poda piłki, by kropnąć do siatki. Na jego sukcesy haruje bowiem cała drużyna. Tyle, jeśli chodzi o truizmy.

Na wielkich imprezach

Robert Lewandowski rozegrał w turniejach finałowych o mistrzostwo Europy osiem spotkań w pełnym wymiarze, strzelając w nich dwa gole. Jak na asa reprezentacji, to naprawdę niewiele.
Charakterystyczne, że przynajmniej ostatni turniej, gdy byliśmy o krok od prawdziwego sukcesu, nasza gwiazda może zaliczyć do udanych. Doceniono pracę jaką wykonał na boisku, zaangażowanie, walkę w środku pola, a nawet w defensywie.
Motywował, poganiał drużynę, dawał przykład. To wszystko pięknie, ale jeszcze piękniej byłoby, gdyby kilka razy piłka po jego strzałach zatrzepotała w siatce. Aby tak było w Rosji, boiskowi partnerzy Roberta muszą odciążyć go przynajmniej od części obowiązków niezwiązanych ze strzelaniem goli.
Można oczywiście opowiadać, że nie ważne, kto strzela, ważne by padały gole. To bujda, powielana na użytek drużyn, w których panuje chaos. Nie jest bowiem przypadkiem, że Lewandowski bije kolejne strzeleckie rekordy, czego nie sposób powiedzieć o którymkolwiek z jego reprezentacyjnych kolegów.

Jako kapitan

Przyznanie w grudniu 2014 roku opaski kapitańskiej Robertowi Lewandowskiego było jedną z najmądrzejszych decyzji młodego wtedy stażem selekcjonera. Jednym ruchem ucięto spekulacje mediów, chętnych opisywaniu konfliktu w kadrze, a jednocześnie potwierdzono oczywisty fakt, że jest to nie tylko najlepszy i najsłynniejszy polski piłkarz, ale też mądry, poważny facet, na którego można liczyć.
Są tacy, którzy uważają, że w dzisiejszym, goniącym za forsą futbolu, kawałek materiału na przedramieniu piłkarza niewiele znaczy, ale na szczęście ten głupawy pogląd jest opinią niewielkiej mniejszości.
Okazało się bowiem, że nasz napastnik nie dość, że udźwignął jej ciężar, to doskonale poczuł się w roli kapitana. Trochę z przymrużeniem oka, bo wiem przecież, że opaska nie strzela goli, zwrócę Wam uwagę na fakt, że jako stały, niekwestionowany już kapitan reprezentacji, Robert znacznie wzmógł swoje strzeleckie popisy.
Przed grudniem 2014 roku strzelił 23 gole w 66 meczach, co daje mu średnią 0,35 gola na mecz, a po tej dacie 28 w 25 meczach, co daje 1,12 gola na mecz. Ile z nich zdobył dzięki większej pewności siebie nie ma sensu dociekać, ale nie jest przypadkiem, że na ostatnich ME, w obydwu konkursach rzutów karnych, to właśnie Lewandowski jako pierwszy skutecznie wykonywał jedenastki, dając przykład, że można, że bać się nie ma czego, a to jest właśnie rola prawdziwego przywódcy.

Przewodnik stada

Robert Lewandowski sam nie wygra żadnego meczu. Konieczna jest do tego zmotywowana do odniesienia sukcesu drużyna. On może ją do zwycięstwa poprowadzić, zadać decydujące ciosy, ale wkład w grę muszą mieć wszyscy.
I musi być to wkład pełny, do tego stopnia, że część graczy musi dokonać sztuki w stylu barona Mũnchhausena i przeskoczyć samych siebie. Dobra gra nie wystarczy. Najpierw, nim nasza reprezentacja wybiegnie na boisko w Moskwie, należy jasno zdefiniować, co tym sukcesem będzie. Nie wobec nas kibiców, ani wobec mediów, ale wewnątrz samej reprezentacji.
Nam niech wystarczy opowiadanie o wyjściu z grupy, czy o tym, że każdy mecz jest ważny, ale tam, w szatni, czy sali odpraw, rzecz musi być postawiona bez niedomówień. Udział w sukcesie będą mieli wszyscy, w porażce głównie ci, na których najbardziej liczymy, a na czele będzie oczywiście napastnik Bayernu.
Nie sprawi on, że Krychowiak zacznie błyskotliwie dryblować, a Linetty strzałami z trzydziestu metrów będzie zdejmował pajęczynę z wideł bramki rywali, ale to on jest i będzie na Mundialu przewodnikiem stada. Skoro tak, niech przewodzi wilkom, nie baranom.

W poszukiwaniu pełnej satysfakcji

Wielkich napastników, graczy światowej klasy, można z grubsza podzielić na takich, którzy obok osiągnięć indywidualnych mają na koncie wielkie sukcesy osiągnięte z drużynami, w których grali, oraz nieszczęśników, którzy musieli zadowolić się sukcesami na arenach krajowych, ponieważ ani reprezentacje, ani kluby w których grali, nie były nigdy na tyle wielkie, by sięgnąć po „złote runo” futbolu.
Dzisiaj, tak naprawdę liczą się: wygranie Ligi Mistrzów i zdobycie medalu na Mistrzostwach Europy lub Świata. Dopiero wtedy osiągnięcia indywidualne nabierają właściwego blasku. Robertowi, aby osiągnąć jeden z tych celów, nie wystarcza, jak się wydaje, nawet wielki Bayern Monachium, stąd nudne już spekulacje o jego przejściu do Realu czy któregoś z gigantów Premiership. I teraz spójrzmy realnie na naszą reprezentację.
Który z jej graczy, poza Szczęsnym i Zielińskim, miałby szansę usiąść choć na ławce rezerwowych Bayernu? Czy ten dość oczywisty, choć smutny fakt odbiera nam szanse w turnieju o Mistrzostwo Świata? Oczywiście, że nie, a osobiście wierzę w zdolności motywacyjne naszego kapitana, już na boisku, w trudnych, newralgicznych sytuacjach.

Atleta profesorem, profesor atletą

W opisach umiejętności wszystkich walorów Lewandowskiego zdarza się, że umyka pewien charakterystyczny dla niego rys charakteru. To coś więcej niż boiskowy spokój, to raczej wysoka samoświadomość i przy maksymalnym zaangażowaniu dystans do otaczających go boiskowych wydarzeń.
Jest zaprzeczeniem mitu, pokutującego wśród komentujących mecze byłych reprezentantów, że nadzwyczajnym walorem jest „charakterność” gracza. Tak naprawdę, w czasach słusznie minionych rzecz sprowadzała się do pokazów boiskowej brutalności oraz pokątnego pijaństwa na zgrupowaniach kadry. Gasła koło siedemdziesiątej minuty meczu, zastępowana przez niczemu niesłużącą gniewną frustrację.
Lewandowski to po prostu niespotykanie spokojny człowiek. Po strzeleniu gola nie fika koziołków, w czasie wolnym nie zdobi się tatuażami, ani osobliwą fryzurą. Czasem czyni mu się zarzut z tego, że nie uczestniczy w ekstatycznej radości zespołu, że jest jakby nieco z boku. Rozwiązał zadanie, wykonał pracę i co tu fikać kozły?
Jego wizerunek jest naturalny. Ciężko pracując odnoszę sukcesy. Proszę bardzo i każdego zapraszam do pójścia moją drogą. Tak to widzę. Oto ze „szczupaczka” stał się atletą, którego bez faulu trudno przepchnąć czy przewrócić. Oto środkowy napastnik, który ciągle się uczy i z tej nauki korzysta, dla dobra klubu i reprezentacji.

Nasze szczęście

Oby grał jak najdłużej, a nic nie wskazuje na to, by jego kariera zmierzała ku końcowi. Na wszelki wypadek zwrócę uwagę martwiącym się na zapas, kto będzie następcą Roberta, że talenty tego kalibru niekoniecznie są zauważane przez trenerów reprezentacji juniorskich czy młodzieżowych. Pojawiają się i po prostu są.
Lewandowski zagrał trzy mecze w „młodzieżówce” i tyle. Inny rekordzista, Gerd Műller, strzelecka legenda Bayernu i reprezentacji Niemiec, zagrał raz.
Przykłady można mnożyć, ale zatrzymajmy się na koniec przy tym fantastycznym napastniku, który dla swojej reprezentacji zdobył 68 goli w 62 meczach, co daje prawie identyczną średnią, jak ta, którą uzyskała nasza rodzima gwiazda, odkąd na stałe awansowała na kapitana reprezentacji.
I tej średniej niech się Lewandowski trzyma i z tonu nie spuszcza. Tyle tylko, że wielki niemiecki snajper był od strzelania goli, a Robert jest w naszej reprezentacji prawie od wszystkiego.
Powtórzę, to ewenement, żeby taka odpowiedzialność spoczywała na środkowym napastniku. Z mojej strony jestem dziwnie spokojny, że ją uniesie, ale inną rzeczą jest czy to wystarczy do sukcesu jaki mam na myśli, a nie jest nim wyjście z grupy, żeby to było jasne.
Jacek Jarecki

Przeczytaj również