Lech Poznań go nie chciał, bo wolał Thomallę, Legia szybko pokochała. Później jego plecy oglądał David Villa

"Thomalla i Robak strzelą więcej goli niż Nikolić i Prijović". Lech go nie chciał, Legia zyskała killera
ASInfo
To typ napastnika, który potrzebuje pół sytuacji, żeby zdobyć dwa gole. Ma niesamowity instynkt strzelecki, świetnie wychodzi na pozycję, znajduje się zawsze tam, gdzie akurat spada piłka. A później z zabójczą skutecznością pakuje ją do bramki. Błyskawicznie pokochała go Warszawa, równie szybko Chicago. Znienawidzili zaś defensorzy klubów Ekstraklasy i MLS. Nemanja Nikolić to zdecydowanie jeden z najlepszych napastników w historii naszej ligi. Nie mogło zabraknąć go więc w cyklu wspominającym zagraniczne perełki, które w przeszłości zagościły nad Wisłą.
Węgier serbskiego pochodzenia przez długie lata nie wychylał nosa poza kraj Madziarów. Trudno powiedzieć dlaczego, bo smykałkę do strzelania goli miał niesamowitą. Żeby za bardzo nie zagłębiać się w poszczególne sezony, wystarczy chyba wspomnieć, że w 203 spotkaniach rozegranych na własnym podwórku w barwach najpierw Kaposvari Rakoczi, później Videotonu (dziś występującego pod nazwą MOL Fehervar) strzelił 112 bramek. Ładował niemal co sezon, ale właściwie… dopiero po jego wyjeździe z kraju okazało się, że potrafi wskoczyć na jeszcze wyższy poziom.
Dalsza część tekstu pod wideo

Nikolić? Wolimy Thomallę

Do Polski mógł trafić już wcześniej, ale ostatecznie z jego zakontraktowania zrezygnował… Lech Poznań.
- Obserwowaliśmy tego zawodnika w rundzie jesiennej sezonu 2012/2013, po której sprowadziliśmy Łukasza Teodorczyka - mówił prezes klubu z Wielkopolski, Piotr Rutkowski.
Później “Kolejorz” znów mógł zakontraktować Nikolicia, ale zdecydował się na duet Denis Thomalla - Marcin Robak. Wspomniany Rutkowski na początku sezonu 2015/2016 przekonywał w programie “Liga+Extra” na antenie “Canal+Sport”, że jego napastnicy na pewno strzelą więcej bramek niż Węgier i Aleksandar Prijović. No… trochę się przejechał. Robak co prawda nie zawodził, ale już Thomalla w 27 meczach strzelił całe dwa gole (żadnego w lidze). Dla porównania, Nikolić we wszystkich rozgrywkach trafił 36 razy (w Ekstraklasie 28), a Prijović 15 (w lidze 8).
Ostatnie słowa w temacie “Nikolić w Lechu” warto jeszcze zostawić samemu piłkarzowi, po czym dam może już spokój klubowi z Bułgarskiej, bo przecież mylić się jest rzeczą ludzką, a przekonała się o tym i sama Legia, rezygnując w przeszłości z całego tabunu piłkarzy, którzy później robili duże kariery.
- Dziękuję władzom Lecha za to, że mnie nie kupiły, bo gdyby tak było, nie grałbym dziś w największym klubie w Polsce - skomentował sprawę węgierski napastnik, podgrzewając atmosferę przed meczem z poznaniakami.

Forma dopiero na ligę

W Legii Nikolić wylądował latem 2015 roku, ale początkowo wcale nie przekonywał ówczesnego szkoleniowca, Henninga Berga. Żeby w ogóle do transferu doszło, mocno napocić musiał się dyrektor sportowy, Michał Żewłakow.
- To jest piłkarz, który na Węgrzech będzie strzelał bramki, ale w Polsce to trzeba coś więcej - miał mówić wtedy Berg, o czym na “Kanale Sportowym” wspominał niedawno sam Żewłakow.
Nikolić w pierwszym sparingu nie stworzył sobie choćby pół sytuacji, w drugim też nie trafił do siatki, podobnie jak w meczu o Superpuchar Polski i pierwszym spotkaniu el. Ligi Europy przeciwko FC Botosani. Norweski szkoleniowiec zaczął już patrzeć na Żewłakowa spod byka, ale Nikolics wszelkie wątpliwości rozwiał wraz z rozpoczęciem ligowego grania.
1. kolejka - dwa gole ze Śląskiem
2. kolejka - gol i asysta z Podbeskidziem
3. kolejka - dwa gole z Górnikiem Łęczna
I tak dalej, i tak dalej. Po 12 kolejkach miał na koncie… 15 bramek. Wszyscy przy Łazienkowskiej szybko dostali wiadomość, że mają w swoich szeregach prawdziwego killera. W dodatku takiego, który potrafi też świetnie obsłużyć partnerów.

37 na 37

Imponować mógł zwłaszcza idealnym wklejaniem się w linię spalonego. Kręcił się gdzieś między stoperami, a później w odpowiednim momencie wybiegał na prostopadłe piłki. Po kilku sekundach miał już przed sobą tylko bramkarza. A w takich sytuacjach mylił się od wielkiego dzwonu. Raz uderzył po długim, raz po krótkim, innym razem między nogami golkipera. Chociaż wcale nie imponował wzrostem, nie zapomniał też o grze w powietrzu. Wrażenie mogła robić choćby jego bramka zdobyta w Łęcznej, gdy tak dołożył głowę stojąc na jedenastym, może dwunastym metrze, że wpakował futbolówkę w samo okienko.
Już po pierwszej rundzie w Warszawie zrobiło się o nim głośno, a media rozpisywały się na temat tego, ile milionów może wpłynąć na Łazienkowską.
Nikolić był idealny do gry kombinacyjnej. Dobrze rozumiał się z Prijoviciem, ale też z tymi bardziej technicznymi graczami, takimi jak Guilherme, Ondrej Duda czy Vadis Odjidja-Ofoe.
Pierwszy sezon zakończył z naprawdę imponującym dorobkiem. Koronę króla strzelców przyklepał sobie właściwie właściwie po 1/3 sezonu. Wtedy miał już przecież 15 bramek, a na koniec rozgrywek drugi pod tym względem Airam Cabrera mógł pochwalić się 16 golami. “Niko” uzbierał ich 28. Do tego dziewięć asyst. 37 meczów, 37 punktów w klasyfikacji kanadyjskiej. Potwór. Był na tyle niezbędny, że nie opuścił żadnego ligowego meczu w sezonie. Czy to u Berga, czy już u Czerczesowa, który przejął Legię zimą. We wszystkich wybiegał w pierwszej jedenastce.

“Wściekłość mieszała się z niedowierzaniem”

Sezon z takim napastnikiem na szpicy musiał skończyć się dla Legii mistrzostwem. A później przyszło historyczne szczęście. “Wojskowi” przebrnęli przez eliminacje do Ligi Mistrzów, co akurat wielką sztuką nie było, bo kulki okazały się fartem życia. Ale no… trzeba je było jeszcze wykorzystać. Kluczowy okazał się nie kto inny jak Nikolić, który na siedem zdobytych przez Legię bramek sam zdobył w eliminacjach pięć.
Wegier najpierw dał Legii mistrzostwo, potem prawie w pojedynkę przeprowadził przez dwumecze ze Zrinjskim Mostar, Trenczynem i Dundalk, a gdy “Wojskowi” zainaugurowali rywalizację w Champions League, Nikolić znalazł się... na ławce. Podczas słynnego oklepu od BVB dostał tylko 27 minut. Przez całą fazę grupową jedynie dwa razy wychodził w pierwszej jedenastce. Żadnego spotkania nie rozegrał od pierwszej do ostatniej minuty. Besnik Hasi i Jacek Magiera woleli wystawiać na szpicy Prijovicia czy Radovicia.
Co zrozumiałe, nie spodobało się to samemu Węgrowi.
- Nawet nie możesz sobie wyobrazić, co wtedy czułem. Byłem w szoku. Wściekłość mieszała się z niedowierzaniem. Każdy zawodnik może usiąść na ławce, to nic wielkiego. Ale ja byłem najlepszym strzelcem zespołu, jednym z najlepszych piłkarzy, liderem. Kiedy dowiedziałem się, że nie zagram w pierwszym meczu z Borussią, nie wierzyłem. Przecież Michał Żewłakow i Besnik Hasi zapewniali mnie, że potrzebują mnie w Champions League - mówił w rozmowie z “Polska The Times”.

American dream

Nie wystarczało mu to, że regularnie grał w Ekstraklasie, gdzie zresztą dalej strzelał gola za golem. Jeszcze jesienią zdobył w 19 meczach 12 bramek, po czym w grudniu pożegnał się z Warszawą. - Czas na nowe wyzwania - stwierdził po podpisaniu kontraktu z Chicago Fire, a na konto Legii wpadły trzy miliony euro.
Niektórzy ten transfer traktowali z pełnym zrozumieniem, inni dziwili się, że akurat taki kierunek. Ale wydaje się, że wybrał idealnie. Miał już na karku 30 lat. Z tej choćby racji, mimo kosmicznych statystyk, nie biły się o niego duże europejskie kluby. A za oceanem załapał się na lukratywny kontrakt i życie w pięknym mieście. Do tego w jednej drużynie Bastian Schweinsteiger, a u rywali Zlatan Ibrahimović i kilku innych gości o całkiem znanych nazwiskach. No i co istotne, choć MLS się rozwija, nie jest to jednak najtrudniejsza dla napastników liga. Drużyny stawiają raczej na ofensywny futbol, nie zamykanie dostępu do własnej bramki.
Nikolić w Chicago rozpędzał się trochę wolniej niż w Warszawie, ale jak już złapał odpowiedni rytm, to też zaczął strzelać na potęgę. W efekcie został królem strzelców. Zdobył przez całe rozgrywki 24 bramki, a jego plecy musieli oglądać m.in. David Villa, Jackson Martinez czy Sebastian Giovinco. W ten sposób po raz 6(!) w karierze wygrał ligową klasyfikację piłkarzy z najwyższą liczbą bramek w sezonie.
W kolejnych dwóch kampaniach nieco spuścił już z tonu, ale nie można powiedzieć, że zawodził. Najpierw strzelił 15 bramek, kolejny sezon zwieńczył 12 trafieniami.

Powrót do domu

Po trzech latach spędzonych w Stanach Zjednoczonych zdecydował się wrócić do ojczyzny. W lutym tego roku podpisał kontrakt z MOL Fehervar, klubem, który reprezentował już przed przenosinami do Legii. Zanim piłkarskie zmagania storpedowała pandemia, strzelił dwa gole w sześciu spotkaniach.
Kibice Legii marzyli, by zobaczyć go jeszcze w koszulce z “eLką” na piersi, ale on wybrał swój dom. Dziś ma 32 lata. Niewykluczone, że nie marzą mu się już kolejne zagraniczne wojaże.
Zaskakiwać może też fakt, że nigdy nie zrobił większej kariery w swojej reprezentacji. Choć najpierw przez lata błyszczał w rodzimej lidze, później Legii i Chicago Fire, do dziś uzbierał w koszulce Madziarów 27 występów. Większość to jednak tylko wejścia z ławki. Udało mu się co prawda załapać do kadry na Euro 2016, strzelić tam nawet jedną bramkę, ale nigdy nie był pierwszym wyborem w węgierskim ataku, choć przecież nasi bratankowie nie dysponowali - i nadal nie dysponują - nie wiadomo jakimi napastnikami.
W 2018 roku były gracz Legii poinformował o zakończeniu reprezentacyjnej kariery.
***
Chociaż Nemanja Nikolić spędził w Polsce tylko półtora sezonu, nie będzie przesadą stwierdzenie, że zapisał się złotymi zgłoskami w historii naszej Ekstraklasy. 28 goli strzelonych przez Węgra w ligowym sezonie 2015/2016 to najlepszy wynik w XXI wieku. Żeby znaleźć kogoś lepszego pod tym względem, trzeba cofnąć się do sezonu 1995/1996. Wtedy Marek Koniarek z Widzewa Łódź zdobył tych bramek 29. Gdyby nie on, w poszukiwaniu skuteczniejszego od Nikolicia snajpera trzeba by było cofnąć się do roku… 1948. Wtedy 31 trafień zanotował Józef Kohut, reprezentujący Wisłę Kraków.
To tylko tak w ramach ciekawostki, by zdać sobie sprawę z tego, jakiej klasy napastnika gościliśmy w naszych skromnych progach.
Dominik Budziński
***
Zapraszamy do lektury artykułów dotyczących innych zagranicznych piłkarzy, którzy w przeszłości znakomicie radzili sobie na polskich boiskach: Prejuce Nakoulma, Abdou Razack Traore, Dani Quintana, Kalu Uche, Maor Melikson, Danijel Ljuboja, Artjoms Rudnevs, Donald Guerrier, Manuel Arboleda, Hernan Rengifo, Mauro Cantoro, Takesure Chinyama, Marcelo Guedes.

Przeczytaj również