Kolejny cios dla Alexisa Sancheza. Chilijczyk może już nie wrócić do dawnej formy
Uraz, praca nad powrotem do formy i... znowu kontuzja. Startujemy od nowa, koło się powtarza. Iluż było piłkarzy, którzy przez to przeszli? Ile karier zostało w ten sposób zahamowanych, a ile zniszczonych? Taki scenariusz to istny koszmar i niesamowite wyzwanie dla zawodowego piłkarza. I właśnie z takim zmaga się obecnie Alexis Sanchez.
Gdy w styczniu 2018 roku Chilijczyk stał się bohaterem hitowego transferu na Old Trafford, można było się spodziewać, że będzie kontynuował swoje świetne występy z czasów gry w Arsenalu. W Manchesterze coś jednak nie zatrybiło. Wielka gwiazda nie była w stanie rozbłysnąć.
Taktyka, problemy zdrowotne, wiele rzeczy nie układało się po myśli byłego piłkarza Barcelony. Również zmiana trenera nie okazała się lekarstwem na kłopoty. Tego lata Sanchez ponownie zmienił otoczenie, tym razem udając się na wypożyczenie do Interu Mediolan. Pokazał się z bardzo dobrej strony, ale... znowu przyplątał się uraz. I to poważny. W tym momencie można zacząć się zastanawiać – czy Alexis w ogóle wróci kiedyś do optymalnej dyspozycji?
Piłkarski fenomen
30-latka od lat uważano za świetnego piłkarza. Już gdy przychodził do Barcelony z Udinese, widać było, że to gość o niesamowitych umiejętnościach. W Katalonii był jednak jednym z elementów układanki. „Tylko” partnerem Messiego i Neymara.
Gdy zespół przejął Luis Enrique i ściągnięto Luisa Suareza, trzeba było zrobić miejsce dla nowego nabytku. Sanchez odszedł do Arsenalu, klubu, w którym stał się bezdyskusyjną „jedynką”. Liderem. Zawodnikiem, od którego zależało właściwie wszystko.
W klubie z czerwonej części północnego Londynu w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat był chyba tylko jeden piłkarz o takim wpływie na grę. Mowa o Thierrym Henrym. I o ile Francuz spędził na Highbury, a później Emirates, zdecydowanie więcej czasu i został zapamiętany przez kibiców bez dwóch zdań lepiej, niż Chilijczyk, to takie porównanie nie wydaje się być przesadzonym.
Obecny gracz Interu robił bowiem wszystko: strzelał, kreował, dyrygował grą zespołu. Był siłą napędową, dawał sygnał do ataku i zawsze walczył o każdą piłkę. Momentami wydawało się, że przerastał część boiskowych kolegów o głowę, ale i tak wykręcał kosmiczne liczby.
W 166 grach dla „Kanonierów” strzelił 80 goli i zaliczył 41 asyst. Miał udział przy bramce średnio raz na 112 minut. W każdym z pełnych sezonów spędzonych na Emirates był w pierwszej dziesiątce ligi, jeśli chodzi o wykreowane kolegom wielkie szanse.
Grał tak skutecznie, że pułap 50 ligowych goli osiągnął po zaledwie 103 meczach, co daje mu trzecie miejsce w klubowej klasyfikacji. Lepsi od niego pod tym względem byli tylko legendarni Henry i Ian Wright.
Alexis w Arsenalu był człowiekiem orkiestrą. Nie powinno więc dziwić, że rywale z Old Trafford byli gotowi zaoferować mu szalony kontrakt nawet po przeciętnej, jak na jego standardy, pierwszej połówce sezonu 2017/18. Jose Mourinho i władze klubu liczyły, że ściągają gracza klasy światowej. Niestety, ich nowy nabytek nie spełnił oczekiwań.
Gdzie się podział prawdziwy Sanchez?
Od razu zaczęły się pytania. Czy naprawdę trzeba tyle mu płacić? Czy istnieje szansa, że jego gra uzasadni taką tygodniówkę? Po co w klubie ktoś, kto usiłował wymusić transfer z Arsenalu, otwarcie protestując?
O Sancheza walczył m.in. Manchester City, ale to United zapewniło sobie jego podpis, manifestując siłę i potencjał. Może i "Czerwone Diabły" były w tabeli daleko za rywalami, ale za to potrafili z nimi konkurować. Nawet jeśli wiązało się to z płaceniem komuś 350 tysięcy funtów tygodniowo.
Co jednak zadziałało na polu marketingowym, a zatem sferze zainteresowań Eda Woodwarda, nie dało podobnych efektów, jeśli chodzi o boisko. Chilijczyk miał problemy z odnalezieniem się w nowym zespole.
Jedni twierdzili, że to kwestia taktyki Jose Mourinho, który ustawiał swój zespół z myślą o kontratakach. Jego nowa gwiazda zdecydowanie lepiej czuła się jednak w grze kombinacyjnej.
Momentami można było odnieść wrażenie, że Alexis był sam, bez wsparcia. Szukał możliwości przyspieszenia gry, przesunięcia jej do przodu, ale musiał niejednokrotnie zmagać się z trzema czy czterema rywalami. Dlatego też notował mnóstwo strat.
Jego cyferki pod wodzą Portugalczyka były po prostu słabe. Bezpośredni udział przy bramkach zaliczał niemal dwa razy rzadziej, niż w Arsenalu – co 211 minut. Wynik nie jest tragiczny, ale przełożył się na zaledwie cztery gole i siedem asyst. W ciągu niemal roku.
Stracona szansa na odrodzenie
Gdy „The Special One” zastąpił Ole Gunnar Solskjær, oznaczało to świeży start dla wielu piłkarzy. Norweg miał zagwarantować przywrócenie radości z gry i w początkowym okresie jego pracy można było odnieść wrażenie, że mu się to udało.
To, co dla innych stało się szansą na odbudowę, dla Sancheza okazało się niemal wyrokiem. Gdy nowy menedżer wyrabiał sobie zdanie na temat swoich podopiecznych, Alexis zmagał się z urazem.
Powrót do zdrowia nie oznaczał jednak, że OGS będzie na niego stawiał. Solskjær miał już swoją filozofię budowy składu i w swojej hierarchii wyżej stawiał wychowanków. Dlatego też była gwiazda Arsenalu nie mogła liczyć na miejsce w pierwszym, nawet po niezłych występach z ławki.
Być może byłoby inaczej, gdyby ominęły go kontuzje, które zaczęły nieustannie się pojawiać. Zagrał w zaledwie 15 z 29 spotkań w pierwszym sezonie pracy Norwega na Old Trafford. Właściwie, gdy tylko wracał do gry, to zaraz łapał kolejny uraz.
Skoro w opinii menedżera miał niższe notowania niż chociażby Jesse Lingard, to nie było dla niego zbytniej wyrozumiałości. Z letniego Copa America wrócił z kontuzją, której doznał w finale. Z tego powodu opuścił okres przygotowawczy
W ramach wietrzenia kadry, cięcia kosztów lub po prostu oczyszczenia atmosfery w szatni podjęto więc zdecydowany krok. Postanowiono oddać go na wypożyczenie do Interu Mediolan. Kończąc tym samym, przynajmniej na ten moment, jego nieudaną przygodę w Manchesterze.
Nowy start i... znowu to samo
To miała być szansa na kolejny reset. San Siro, wspaniały stadion, dom klubu o niesamowitej historii. U sterów Antonio Conte, wielki taktyk, ekspert najwyższej próby. Jeśli taki menedżer widzi dla Ciebie miejsce w swojej układance, to, zwłaszcza w sytuacji Alexisa, nie odmawiasz.
Wyprawa do Italii nie oznacza podobno skreślenia Chilijczyka na Old Trafford. Solskjær utrzymuje, że ma to być szansa dla niego na pokazanie swojej jakości. Najpierw jednak musiał wrócić do odpowiedniej dyspozycji. Zajęło mu to kilka tygodni i do drużyny wprowadzany był powoli, ale już w swoim pierwszy start od pierwszej minuty, przeciw Sampdorii, przyniósł gola. A wraz z nim... czerwoną kartkę.
Sanchez podczas swoich 46 minut na boisku wyglądał jednak, jak stary, dobry on. Był aktywny, pewny siebie i przejmował ciężar gry. Podobnie grał w kolejnym meczu, z Barceloną w Lidze Mistrzów, gdzie zaliczył asystę.
To był jednak jego ostatni występ klubowy w tym roku. Tak przynajmniej mówią pierwsze doniesienia, dotyczące jego kontuzji, której doznał podczas gry dla kadry. Znowu miał niesamowitego pecha i w kluczowym momencie okazało się, że los spłatał mu figla.
Alexis już od niemal roku nie prezentował swojej szczytowej formy. Teraz znowu spadł na niego cios. Być może bardziej bolesny, niż wcześniejsze. Każdy kolejny uraz oznacza bowiem, że coraz bardziej znika Alexis, który zachwycał wszystkich.
Z każdą kontuzją jego organizm jest coraz dalej od "pełnych obrotów". Tym razem trzymiesięczna przerwa, biorąc pod uwagę dotychczasowe problemy, może być nie do nadrobienia. Istnieje duże ryzyko, że Alexis Sanchez, podobnie jak chociażby Gareth Bale, straci część swojego blasku.
Nie oznacza to wcale, że stanie się piłkarzem przeciętnym, ale w jego wieku każda wydłużona przerwa od futbolu oznaczać będzie nieodwracalną stratę – od motoryki po zwyczajną pewność siebie. Już w okresie „międzyurazowym” w United widać było, że Chilijczyk nie podejmował ryzyka, jak wcześniej. Jakby miał świadomość tego, że jego organizm jest coraz bardziej ograniczony.
Czy niedawno odniesiona kontuzja to wyrok dla Sancheza? Nie. Ale to poważny cios. I duża przeszkoda w powrocie do optymalnej dyspozycji. Dlatego też można się bać, że nigdy nie zobaczymy już Alexisa Sancheza z Arsenalu czy „Barcy”. A bardzo chciałbym, aby on jeszcze wrócił. Takich graczy ogląda się z niesamowitą przyjemnością.
Kacper Klasiński