Jego transfer za miedzę niemal wywołał wojnę domową. Po drugiej stronie barykady zbudował sobie pomnik
Baskonia przez wiele lat słynęła z pięknych krajobrazów, wyrzeźbionych przez naturę i człowieka. Złociste plaże, które tuż po zapadnięciu zmroku mienią się barwą bursztynów. Szmaragdowe górskie zbocza, gdzie nieopodal rozciągają się rzeczne strumienie, a obok nich rzędy wzgórz pełnych winnic. Niebagatelną rolę odgrywa też tam piłka nożna z dwoma reprezentantami w La Liga - Realem Sociedad i Athletikiem Bilbao. Dwa niegdyś zaprzyjaźnione kluby, które zwaśnił los Joseby Etxeberrii.
„El Gallo” pierwsze szlify na juniorskim szczeblu kariery pobierał w drużynie z San Sebastian, jednak jego serce zawsze biło mocniej na dźwięk nazwy zespołu z Bilbao. Młodziutki pomocnik cierpliwie przebijał się przez kolejne etapy piłkarskiego rozwoju, wykazując niesamowitą etykę pracy, świetną jak na jego wiek szybkość, porządną technikę oraz solidne wykończenie. Bardzo dobrze czuł się zarówno na skrzydłach, jak i schodząc w głąb pola karnego. Prędko zameldował się w składzie „B” ekipy Realu Sociedad.
Gdy u schyłku sezonu 1994/95 otrzymał szansę występów w drużynie prowadzonej przez trenera Salvę Iriarte, wydawało się, że powinien liczyć na utrzymanie pozycji i regularną grę, jednak nie pasował do koncepcji szkoleniowca „Erreala”. Talent Joseby eksplodował podczas Mundialu U-20 w Katarze, gdzie Hiszpania wprawdzie medalu nie zdobyła, za to Etxeberria sięgnął po koronę króla strzelców czempionatu. Wkrótce zainteresowanie siedemnastolatkiem wyraziły Real Madryt i FC Barcelona, lecz on postanowił ziścić własne marzenie, nie zdając sobie sprawy z konsekwencji wyboru, który padł na Athletic Bilbao.
Geneza zerwania paktu
Choć rywalizacja pomiędzy Realem Sociedad i Athletikiem Bilbao to nie ten sam kaliber meczów, co Real Madryt-Barcelona, Schalke-Borussia Dortmund czy nawet Celtic-Rangers, w Kraju Basków uchodzi za wielkie futbolowe święto. Dawniej kibice obu zespołów potrafili wspólnie cieszyć się z sukcesów odnoszonych przez swoich ulubionych zawodników, ale w pewnym momencie zaczęło robić się nieciekawie.
Piłkarze z Sociedad zdobywali mistrzostwa Hiszpanii, aczkolwiek budżetem prawie zawsze odstawali od ekstraklasowych sąsiadów. W 1989 roku zdrowe współzawodnictwo przerwał transfer Lorenzo Juarrosa Garcii, znanego szerszej publiczności jako Loren, który opuścił San Sebastian na rzecz Bilbao, by po kilku kampaniach powrócić do macierzystego klubu. To jeszcze nie zdołało roztrzaskać sympatii, nie miały wówczas miejsca żadne akty wandalizmu, albo przemocy, lecz zadra w sercach fanów Sociedad pozostała.
Kibice zaczęli zarzucać działaczom własnego klubu, jak i Athletikowi, że sternicy „Los Leones” sprawują nad nimi realną władzę, a barwy - których zagorzale strzegą - są bezczeszczone nieprzemyślanymi decyzjami o oddawaniu piłkarzy do Bilbao. Wtedy jeszcze nie doszło do samozwańczego wymierzania sprawiedliwości, jednak kilka lat później sytuacja uległa diametralnej zmianie.
Odwet za zdradę
Wszystko było dziełem głośnego przehandlowania Exteberrii w 1995 roku za garść srebrników, czyli za trzy miliony euro, co stanowiło w tamtym okresie najwyższą kwotą wyłożoną na stół za nastoletniego zawodnika. Oczywiście, pierwsze gromy z jasnego nieba uderzyły w Athletic za wykradanie graczy, mianowanie się jako nieoficjalną reprezentację Kraju Basków oraz za zbytnią ingerencję w interesy Realu Sociedad.
- Przejście Joseby Etxeberrii niemal wywołało wojnę domową. Pamiętam, że gdy wrócił do San Sebastian na pierwszy mecz przeciwko Realowi na stadionie Anoeta, rozgniewani kibice miotali w jego kierunku butelkami z wodą - podkreśla Phil Ball, autor książki pt. „Morbo”.
Nieuchronnie, jak z rękawa, sypały się też obraźliwe słowa pod adresem Joseby. Sympatycy Sociedad nazwali pomocnika rodem z Elgoibar po prostu „pie****nym Judaszem” i „sku***synem”. Za zachowanie fanów na klub z San Sebastian nałożono karę finansową w wysokości stu tysięcy peset, co i tak należy potraktować jako taryfę ulgową, bo rozpatrywano możliwość zamknięcia trybun, odjęciem punktów, a nawet zawieszenia zespołu, jeśli ten awansowałby do europejskich pucharów.
Bądź co bądź, święte dżentelmeńskie przymierze kodeksu przyjaźni zostało wówczas złamane. Od tamtej pory inaczej każdy ruch na rynku jest dogłębnie monitorowany przez wszystkie formacje kibicowskie po obu stronach baskijskiej krainy, aczkolwiek chyba z nieco mniejszą intensywnością egzekwuje się aktualnie piłkarskie prawa podczas derbów Baskonii, niż to miało miejsce ponad dwadzieścia lat temu. Etxeberria powinien wiedzieć o tym najlepiej.
Legenda Bilbao
„El Gallo” spędził w Athletiku resztę sportowej kariery, budując własny pomnik. Monument, o którym pamięć nie zgaśnie w najbardziej ponurym mroku futbolu. Kiedy w 2008 roku zakomunikował, że w trakcie ostatniej kampanii będzie biegał po boisku za darmo, wielu nie dowierzało słowom ikony klubu. Jednak Joseba dotrzymał danej obietnicy.
- Nosiłem w sobie ten pomysł od kilku lat. Nie zależy mi na ustanawianiu precedensu, wywieraniu presji na innych piłkarzy. Po prostu chcę się w ten sposób odwdzięczyć się swojemu klubowi, któremu tak wiele zawdzięczam. Nawet w trudnym dla mnie czasie, kiedy leczyłem kontuzję, zawsze mogłem liczyć na wsparcie klubu. Chcę spłacić to zaufanie - zaznaczał doświadczony pomocnik.
Obecnie Etxeberria pełni funkcję szkoleniowca rezerw „Les Leones” i małymi kroczkami dąży do doskonałości w pracy trenerskiej. Jeżeli nic nie stanie mu na przeszkodzie, być może za parę lat zobaczymy go na stanowisku szkoleniowca pierwszej drużyny. Dawny zawodnik baskijskiego zespołu wygląda na człowieka wręcz stworzonego do dowodzenia ludźmi, zdobywającego ich szacunek. Bo właśnie respekt jest najważniejszym trofeum w futbolowej biografii Etxeberii. Pasiasty, biało-czerwony trykot. Jego złote wszystko.
Mateusz Połuszańczyk