Gigant bił dla niego rekord, dla Cantony był najlepszy na świecie. Ostatnie lata to koszmar. Całkiem przepadł
W 2011 roku PSG biło dla niego swój transferowy rekord. Javier Pastore zapowiadał się na piłkarza mogącego podbić świat futbolu, ale potem nie wszystko potoczyło się po jego myśli. Liczne kontuzje i problemy zahamowały karierę Argentyńczyka, który od ośmiu miesięcy nie ma nawet klubu.
Zanim na dobre poznała go Europa, Pastore reprezentował argentyńskie kluby - Talleres de Cordoba oraz Huracan. Skrzydła rozwinął zwłaszcza w tym drugim. Sezon 2008/09 kończył z dorobkiem ośmiu goli i sześciu asyst, a warto pamiętać, że miał wtedy tylko 20 lat. Nic więc dziwnego, że parol zagięło na niego kilku gigantów ze Starego Kontynentu.
Rozchwytywany
Pojawiło się zainteresowanie takich marek jak Manchester United, Chelsea czy FC Porto. Młody Argentyńczyk nie chciał jednak rzucać się na zbyt głęboką wodę i poszedł za głosem serca, które prowadziło go do jego drugiej ojczyzny - Italii. To stamtąd pochodzą bowiem dziadkowie piłkarza.
Ostatecznie wybór padł na Palermo. Klub z Sycylii zapłacił 7 mln euro, ale jak się potem okazało - była to wyjątkowo udana inwestycja. Pastore nie potrzebował czasu na aklimatyzację i niemal z miejsca stał się istotnym elementem tamtejszej układanki. Pierwszy sezon zakończył z dorobkiem czterech goli i dziewięciu asyst, a jego zespół zajął wysokie piąte miejsce w Serie A, zyskując tym samym przepustkę do Ligi Europy.
Drugi, i jak się potem okazało ostatni sezon Pastore w Palermo, był wyjątkowo intensywny. Mecze rozgrywane praktycznie co trzy dni mogły dawać się we znaki, ale wówczas ofensywny pomocnik z Cordoby nie miał jeszcze większych problemów zdrowotnych. Zdołał rozegrać na wszystkich frontach aż 45 spotkań, i choć sycylijska ekipa tym razem wylądowała w tabeli włoskiej ligi znacznie niżej, on indywidualnie wskoczył piętro wyżej. W samej Serie A zdobył 11 bramek, zostając najskuteczniejszym graczem drużyny. Za jego plecami znaleźli się nawet klubowi napastnicy - Fabrizio Miccoli, Abel Hernandez czy Mauricio Pinilla.
Rekord transferowy PSG, świetny start
W tamtym okresie swoje panowanie w PSG rozpoczynał natomiast Nasser Al-Khelaifi. Latem 2011 roku Katarczyk odkręcił kurek z pieniędzmi, a bohaterem pierwszego wielkiego transferu w jego erze został właśnie Pastore. Argentyńczyk, za którego zapłacono 42 mln euro, był w tamtym momencie najdroższym piłkarzem w historii klubu. Wybrał Paryż, choć chciały go też inne wielkie kluby - w tym Barcelona czy Real Madryt.
- Wielu zawodników natychmiast zaakceptowałoby ofertę od Realu czy Barcy, ale ja chcę rozwijać się krok po kroku. Mój czas jeszcze nadejdzie - mówił w trakcie przygody z Palermo.
Gdy podpisywał kontrakt z PSG, był jedną z największych gwiazd zespołu. Potem dołączali do niego zawodnicy o jeszcze mocniejszych nazwiskach - Zlatan Ibrahimović, Thiago Silva, David Beckham, Edinson Cavani. Paryskie eldorado rozkręcało się z sezonu na sezon, ale akurat Pastore najlepszy był na samym starcie swojej przygody z Parc des Princes.
W pierwszym sezonie po przenosinach nad Sekwanę zdobył aż 16 bramek. Dorzucił do tego sześć asyst, i choć PSG zakończyło tamtą kampanię bez trofeów, on był bombardowany zasłużonymi pochwałami. Gdyby utrzymał tak wysoką dyspozycję przez dłuższy czas, mógłby aspirować do miana topowego gracza, przynajmniej na swojej pozycji. Zdaniem legendarnego Erica Cantony, w pewnym momencie Pastore i tak był zresztą… najlepszy na świecie.
- Dla mnie najlepszym piłkarzem jest Javier Pastore. Obejrzałem dwa mecze PSG tylko po to, by na niego popatrzeć. W mojej opinii to najbardziej kreatywny zawodnik w tym momencie. Pastore lubi zaskakiwać. Uwielbiam takich piłkarzy - stwierdził były gracz Manchesteru United.
W międzyczasie Pastore był też powoływany do reprezentacji Argentyny. Debiutu doczekał się tuż przed mundialem w 2010 roku, na który zresztą pojechał i rozegrał trzy spotkania. Przez kolejne lata dostawał jeszcze swoje szanse w narodowych barwach. Dwukrotnie wystąpił na Copa America, poznając m.in. smak porażki w wielkim finale przeciwko Chile. Ostatecznie jego licznik zatrzymał się na 29 meczach, dwóch golach i pięciu asystach.
Piłkarz-kontuzja
Ciąg dalszy przygody z PSG był natomiast już znacznie mniej udany. Przyczyniły się do tego kolejne urazy, które w pewnym momencie całkowicie przejęły kontrolę nad karierą Pastore. Podliczenie kontuzji, straconych przez nie dni oraz meczów, wygląda z perspektywy czasu wręcz przerażająco.
W przerwach między leczeniem kolejnych urazów Pastore wracał oczywiście na murawę i czasami potrafił jeszcze przypomnieć o swoich wysokich umiejętnościach. Tych zdecydowanie mu nie brakowało. Kiedy był w gazie, czarował publikę nieszablonowością i wyszkoleniem technicznym. Chociaż natura obdarzyła go w dość słuszny wzrost (188 cm), nie miał problemów z efektywnym i efektownym operowaniem futbolówką.
Nieźle wyglądał jeszcze w sezonach 2012/13 i 2014/15. W tym drugim zaliczył aż 13 asyst na boiskach Ligue 1. Więcej miał ich jedynie Dimitri Payet z Olympique’u Marsylia. Regularnie Pastore sięgał też oczywiście z PSG po krajowe laury, bo coraz silniejszy personalnie zespół rzadko pozwalał komukolwiek z własnego podwórka na nawiązanie jakiejkolwiek rywalizacji.
Klapa w Rzymie i mocny zjazd
W końcu Paryż stał się jednak dla Argentyńczyka zbyt ciasny. Drużynę wzmocnili Neymar i Kylian Mbappe, ten pierwszy zabrał nawet graczowi z Cordoby koszulkę z numerem “10”, otrzymaną jakiś czas wcześniej w spadku po Zlatanie Ibrahimoviciu. Pastore podjął jeszcze ostatnią próbę walki o miejsce w składzie, utrudnioną przez nawracające urazy. I chociaż nadal miewał przebłyski, to nie potrafił złapać regularności. Był jednak, mimo swoich problemów, na tyle łakomym kąskiem, że Roma, z rzadko mylącym się Monchim u steru, zapłaciła za niego prawie 25 mln euro.
Argentyńczyk podpisał lukratywną umowę na pięć długich lat. Nie dotrwał jednak do jej końca. W Rzymie stał się cieniem samego siebie, łapał kolejne urazy, nie potrafił wrócić do wysokiej formy. Krytykowali go kibice i dziennikarze, a on, nie bez powodu, do dziś może być wspominany jako jedno z największych transferowych rozczarowań w historii ekipy ze Stadio Olimpico. Przez trzy sezony Pastore rozegrał w koszulce “Giallorossich” 37 spotkań. Strzelił cztery gole i zaliczył trzy asysty.
W końcu strony zadecydowały o przedwczesnym zakończeniu współpracy. Przez kilka dni argentyński pomocnik pozostawał bez klubu, a w mediach przewijały się tematy jego powrotu do ojczyzny czy też zasilenia któregoś z klubów MLS. Wtedy jednak Pastore nieoczekiwanie postawił na transfer do jednego z outsiderów La Liga - Elche.
To był kolejny niewypał. Argentyńczyk znów wyglądał jak wrak piłkarza, zagrał w 16 meczach, choć często jedynie jako zmiennik, nie zapisał na swoim koncie choćby jednego gola czy asysty. Odszedł po zaledwie czterech miesiącach. Tym razem już typowo za pieniędzmi - do Qatar SC. Przepadł jednak nawet tam. Od stycznia do lipca 2023 roku spędził na murawie… 410 minut. W końcu rozstał się z katarskim klubem i już od niemal ośmiu miesięcy pozostaje bez pracodawcy.
Obserwujemy zatem, a może bardziej obserwowaliśmy, przykry finisz kariery piłkarza, który miał ogromny potencjał. Czy ktoś jeszcze skusi się na mocno zdewastowanego Argentyńczyka? Trudno przewidzieć. Bezrobocie się przedłuża, a w mediach trudno nawet trafić na jakiekolwiek plotki o kolejnej szansie.