Futbol promuje bogatych? W Anglii mówią dość i żądają finansowej rewolucji. "Taka sytuacja jest niedorzeczna"
Futbol jest coraz bardziej skomercjalizowany, a podczas gdy bogaci stają się coraz bardziej bogaci, biedni muszą wiązać koniec z końcem. W Anglii znalazła się jednak grupa, która chce walczyć z powiększaniem się tych różnic między klubami. By tego dokonać, wydała własny manifest, a także zyskała poparcie wśród ważnych lokalnych polityków oraz byłych reprezentantów kraju.
Choć w Wielkiej Brytanii najbogatsze kluby z pewnością nie mogą narzekać na brak funduszy, nie oznacza to, że wszystkie tamtejsze zespoły działają w komfortowych warunkach. W niższych ligach wiele cenionych ekip o sporych tradycjach musi borykać się z kłopotami finansowymi, na co z pewnością spory wpływ miała również pandemia. Nie tylko ona jednak doprowadziła do jeszcze większej dziury między tamtejszą elitą finansową z Premier League, a całą resztą futbolowej stawki.
W piłkarskim środowisku na Wyspach znalazła się jednak grupa, która chce dążyć do zmian. Osoby skupione wokół kampanii Fair Game od kilku miesięcy prężnie działają nad tym, by już niedługo ogromne pieniądze, którymi dysponuje tamtejszy futbol, były wydawane dużo bardziej z głową, a także by trafiały nie tylko do tych najbogatszych. Grupa lobbuje za znaczącymi zmianami w futbolu w Anglii i Walii, które mają sprawić, by sport przestał koncentrować się tylko na finansach, a znów skupił się również na kibicach.
Futbol dalej od fanów
Choć zdarzają się ludzie, którzy uważają brytyjską kulturę piłkarską za nieco skostniałą, nie ulega wątpliwości, że futbol odgrywa istotną rolę w tamtym regionie Europy, a wiele innych krajów może z zazdrością patrzeć na ponownie wypełnione po brzegi trybuny w UK. W Anglii nawet jeśli klub występuje na czwartym czy piątym poziomie rozgrywkowym, wciąż może liczyć na kilka tysięcy ludzi na trybunach. O takiej frekwencji wiele klubów nawet w Ekstraklasie może tylko pomarzyć - podobnie jak o tak oddanej piłkarskiej społeczności.
- Co jednak dotknęło brytyjski futbol, to że coraz bardziej oddala się on od tej społeczności. Mamy coraz więcej klubów, które są dla ich właścicieli przede wszystkim instrumentem finansowym mającym na celu wypracować im zyski, a coraz rzadziej istnieją one dla kibiców. Dyskutowaliśmy na ten temat w środowisku i z wielu stron padł pomysł, że najrozsądniejszym rozwiązaniem byłaby zmiana futbolowych władz. By jednak tego dokonać, niezbędna jest koalicja klubów, a do jej utworzenia nigdy wcześniej nie doszło. My jako pierwsi zdołaliśmy nawiązać współpracę między tymi klubami, które kierują się przede wszystkim własnymi wartościami - mówi w rozmowie z nami Niall Couper, CEO w Fair Game.
Obecnie ich liczba wynosi 31, a wśród nich są występujące na poziomie Championship Luton Town czy grające aktualnie niżej znane marki jak AFC Wimbledon, Lincoln City FC czy Shrewsbury Town. Wszystkie łączy wspólny cel - walka o roszady w strukturze zarządzania brytyjskim futbolem. Aktualnie poprzez Fair Game wraz z rządem pracują nad tym, by zmienić prawo brytyjskie tak, by zmiana w najwyższych władzach futbolowych w kraju była w ogóle możliwa.
- Aktualnie w Wielkiej Brytanii toczy się spora debata polityczna na temat futbolu, a wnioski z niej mamy poznać pod koniec października. Wiemy, że politycy patrzą na naszą pracę z dużym optymizmem, ale musimy dążyć do tego, by przede wszystkim pomogli nam oni we wcieleniu jej w życie. Nad tym będziemy pracować w przeciągu najbliższych miesięcy czy nawet lat - dodaje Couper.
Postulaty są jasne
Fair Game nie jest jedynie projektem mającym piękne idee, ale również podejmujące realne działania. Grupa przygotowała 48-stronicowy manifest, który zawiera jej główne postulaty. Należą do nich zmiany w modelu zarządzania futbolem oraz sprawy stricte finansowe, np. poprawienie sposobu redystrybucji gigantycznych środków dla brytyjskiej piłki z tytułu praw telewizyjnych. Tylko w samej Premier League kwota ta wynosi 1,6 miliarda funtów na sezon. Stąd pomysł na indeks zrównoważonego rozwoju.
- W Anglii mamy na przykład tzw. płatności spadochronowe, które trafiają do spadkowiczów z Premier League. Obecnie każdy taki klub dostaje jednorazowo aż 55 milionów funtów, co jest olbrzymią sumą. Dla porównania, to więcej niż otrzymują wszystkie zespoły z League One oraz League Two razem wzięte. Taka sytuacja jest niedorzeczna - jeden klub zyskuje więcej niż 48 innych! - grzmi Couper.
Zmiana w rozdzielaniu tych środków jest tą kluczową, ale ma się odbyć na odpowiednich zasadach. Kluby z niższych lig miałyby dostać większe kwoty, lecz musiałyby one zostać przeznaczone na projekty społeczne czy inwestycje w infrastrukturę, nie zaś kolejne transfery czy pensje zawodników. Wszystko to ma doprowadzić do wspomnianego już zrównoważonego rozwoju poszczególnych klubów.
- Chcemy, by futbol był stabilny pod względem finansowym, zarządzanie nim było bardziej przejrzyste. Zdajemy sobie też sprawę z nierówności społecznych, z którymi wciąż musimy się zmagać na co dzień i wierzymy, że kluby piłkarskie powinny opowiadać się w tej kwestii głośno za równością i być otwarte na wszystkich swoich kibiców. Ważną sprawą są także działania mające na celu wzbudzenie zaangażowania fanów. Musimy bowiem pamiętać, że piłka nożna jest o tyle specyficznym biznesem, że jako właściciel klubu jesteś tak naprawdę kustoszem tradycji sięgającej często dziesiątków lat. Nazwa, herb, barwy czy stadion są elementami, które muszą być mocno chronione, a jeśli klub chce dokonać jakiejś zmiany w tym obszarze, to fani powinni mieć tu decydujący głos - podkreśla Couper, prywatnie fan AFC Wimbledon, który doskonale zdaje sobie sprawę z tego, jak ważne dla kibica piłkarskiego są jego tradycje.
Przykładów można mnożyć
Londyński klub o ponad stuletniej wówczas tradycji na początku XXI wieku został bowiem przeniesiony do oddalonego o blisko sto kilometrów Milton Keynes, co doprowadziło ostatecznie do założenia “nowego” Wimbledonu przez kibiców. Dekadę później fanów Cardiff City rozsierdził natomiast właściciel Vincent Tan, który postanowił zmienić podstawowe barwy klubowe “Bluebirds” na bardziej szczęśliwe, przynajmniej w jego mniemaniu, czerwone. Z kolei swego czasu właściciel Hull City, Assem Allam, zapragnął, by jego klub zaczął nazywać się… Hull Tigers.
- Futbol powinien stanowić taką swego rodzaju dobrą siłę oraz być przede wszystkim dla lokalnej społeczności. Wierzymy, że to droga do zrównoważonego rozwoju, a patrząc długofalowo - również do podtrzymania klubowego dziedzictwa oraz tradycji. Koniec końców chcielibyśmy, by kluby piłkarskie nie zależały tylko od konkretnego właściciela. Musimy bowiem pamiętać, że taki właściciel zawsze może niestety umrzeć lub też znudzić się danym projektem i z niego zrezygnować. W ostatnich latach widzieliśmy zbyt wiele takich przykładów: Bolton, Wigan, Portsmouth czy Leeds. Musimy dążyć do zmiany tego modelu na taki, w którym nie będzie dochodzić do podobnych sytuacji. Wierzymy bowiem, że jeśli inwestujesz w swoją społeczność, ta społeczność pociągnie za tobą, a twój klub będzie również odnosił sukcesy na polu finansowym - mówi Couper.
Ostatnim przykładem klubu o bogatej historii, który popadł w ogromne tarapaty, jest oczywiście Derby County. Klub Kamila Jóźwiaka i Krystiana Bielika w zeszłym sezonie ledwo co utrzymał się w Championship, a latem miał problemy ze skompletowaniem nie tyle kadry, co niemal wyjściowej jedenastki. Teraz natomiast ekipa z Pride Stadium musi walczyć o wydostanie się z dna tabeli, na którym wylądowała po nałożeniu na nią kary wynoszącej minus 12 punktów, co ma związek z kolejnymi nieprawidłowościami w klubowych sprawozdaniach finansowych.
- Chcemy uniknąć podobnych historii do tej, którą przeżywają teraz kibice Derby County. Problem z “Baranami” jest taki, że głosy czy ostrzeżenia na temat ich złej sytuacji dochodziły do nas wszystkich od dłuższego czasu, ale nikt z tym tak naprawdę nic nie zrobił. Musimy wymyślić regulacje, w którym takie znaki będą dostrzegane bardzo szybko i tym samym będzie istniała jeszcze możliwość interwencji. Jeśli nikt takich przepisów nie wprowadzi, w dalszym ciągu będziemy mieli do czynienia z właścicielami, którzy będą ryzykowali przyszłością całego klubu tylko po to, by gonić za marzeniami o Premier League - ostrzega Couper.
Uniwersalna reformacja futbolu
Fair Game zgromadziło wokół siebie naprawdę zacne grono nie tylko klubów, ale również i ekspertów. Na jego pokładzie znajdują się prezesi klubów, prawnicy czy cenieni naukowcy sportowi. Do grona ambasadorów należą natomiast byli reprezentanci Anglii - John Scales, Dion Dublin oraz Brian Deane. Nie dziwi więc fakt, że inicjatywa spotkała się również z poparciem ze strony polityków. Wielkim orędownikiem projektu jest choćby burmistrz hrabstwa Greater Manchester, Andy Burnham.
- Jeśli chodzi o naszych ekspertów, są wśród nich także przedstawiciele dziesięciu najlepszych akademii w Wielkiej Brytanii. W zakresie researchu i zaplecza naukowego zgromadziliśmy wokół siebie najprawdopodobniej najlepszy możliwy zespół, jaki mogłaby mieć dowolna piłkarska organizacja w tym kraju. Myślę, że mamy lepszych specjalistów od zarówno EFL, jak i Premier League czy FA - uważa Couper.
I trudno nie oprzeć się wrażeniu, że aktualne działania Fair Game stanowią dopiero początek na drodze ku dążeniu do realizacji wszystkich celów grupy. Koniec końców same założenia nie mają też na celu odstraszenia inwestorów od pompowania pieniędzy w futbol. Uczestnikom kampanii zależy bowiem przede wszystkim, by tymi finansami lepiej dysponowano, a dzięki temu kluby były bliżej kibiców - a więc poniekąd również swoich klientów.
- Czuję, że jest miejsce na akcje takie jak Fair Game w każdym kraju. Futbol stanowi bowiem ważny element tak wielu społeczności w tak różnych zakątkach świata. Jeśli spojrzysz na możliwości finansowe futbolu, to zdasz sobie sprawę z tego, że to bogactwo można jednak dobrze spożytkować. Dlatego wierzę, że wszędzie da się tak naprawdę zreformować piłkę nożną - podsumowuje Couper.