Boniek: Lewandowski żyje na kadrze jak w bańce, a ma iść na kwarantannę? Jestem tym zmęczony [NASZ WYWIAD]
Stosujemy bardzo restrykcyjne protokoły dotyczące COVID, a i tak na koniec możemy mieć problem z prawem, które de facto dotyczy normalnego przemieszczania się. Przecież taki Lewandowski funkcjonuje w bańce, gdy przyjeżdża na kadrę. Jest ciągle monitorowany, ma robione testy, nie wychodzi z hotelu, nie ma kontaktu z nikim nieprzebadanym. Obowiązuje go ścisły protokół. Dlaczego po powrocie z Anglii miałby lądować na kwarantannie? Przecież to nielogiczne - mówi nam w obszernym wywiadzie Zbigniew Boniek. Prezes PZPN porusza temat meczu z Anglią, przyszłości EURO 2021 i krytyki polskich sędziów.
TOMASZ WŁODARCZYK: 9 marca minął rok od kiedy pandemia koronawirusa zaczęła mieć wpływ na futbol. Ostatnim spotkaniem w PKO Ekstraklasie bez żadnych obostrzeń był mecz Korony z ŁKS-em. Obu klubów w lidze już nie ma. Natomiast wirus został.
ZBIGNIEW BONIEK: I pewnie długo nas jeszcze nie opuści. Musieliśmy nauczyć się z nim żyć, ale to życie w odcieniach szarości. Nie smakuje w pełni. Najprawdopodobniej nic nie będzie już takie samo. Będziemy potrzebowali lat, aby wrócić na właściwe tory i normalnie funkcjonować.
Przełożenie EURO 2020 było jedną z największych decyzji w historii futbolu. Dziś wciąż mówi się, że być może odbędzie się w innej formule - w mniejszej liczbie miast. Może bez Dublina i Bilbao, które nie chcą zadeklarować wpuszczenia kibiców na trybuny.
Na dziś nie ma żadnych decyzji w tej sprawie. Mistrzostwa Europy mają odbyć się w dwunastu miastach. Reszta to na dziś plotki. Co do groźby odebrania komuś organizacji EURO, uważam to za taktykę negocjacyjną. Wywieranie presji. Część miast-gospodarzy otwarcie zadeklarowała, że wpuści kibiców na stadiony - w dwudziestu czy pięćdziesięciu procentach. Natomiast takiej odpowiedzi nie ma ze strony Bilbao, Dublina i Glasgow. Stąd plotki o tym, że prawo do organizacji meczów zostanie im odebrane.
A jaka jest prawda?
To mało prawdopodobne. Wszystko jest ustalone. Znamy daty otwarcia i zamknięcia turnieju. Wiemy kto z kim gra i w jakich miastach odbędą się mecze. Zostały zbudowane stadiony i podpisane potężne umowy na setki milionów euro. Nie da się ot tak cofnąć tych decyzji bez wprowadzenia chaosu. Co z kosztami poniesionymi przez konkretne kraje? Prawdopodobnie wszyscy zdają sobie sprawę, że EURO w jednym kraju byłoby dziś wygodniejsze ze względu na sytuację, w jakiej jesteśmy. Według mnie taka decyzja jednak nie zapadnie.
Wielka Brytania wysunęła nawet propozycję organizacji turnieju u siebie. Wszystko przenosimy do nich.
Nie mogę komentować każdej plotki związanej z turniejem. Już mówiło się, że EURO może odbyć się w Rosji, teraz zgłasza się Wielka Brytania, ale na razie robi to tylko w mediach. Nie ma żadnego pisma. Nie ma żadnych konkretnych decyzji. Mamy marzec. Według mnie do takiej zmiany już nie dojdzie. Sytuacja jest skomplikowana, ale musimy żyć dalej.
Czy UEFA dała sobie żelazny termin, do którego musi zdecydować ostatecznie: „Gramy w takiej, a nie innej formule”?
Wszystko jest ustalone. Natomiast cała reszta zamieszania odbywa się w mediach. Dziś plotka trzy razy powtórzona staje się prawdą. Trzeba ją dementować. Na ten moment plan jest i UEFA się go trzyma. Jedyną rzeczą, którą trzeba oficjalnie zatwierdzić jest liczba zmian, ale tu nie będzie niespodzianki więc mogę powiedzieć, że także podczas EURO będzie ich pięć.
Jako federacja pytacie, co będzie z meczem el. MŚ na Wembley? Istnieje realne zagrożenie, że może być problem z wyjazdem kilku zawodników do Anglii, bo potem musieliby odbyć kwarantannę w krajach, w których grają. Mowa o piłkarzach z Bundesligi i Serie A, czyli tych, którzy stanowią o sile naszej kadry.
Oczywiście, że pytamy. Przyznam, że jestem już trochę zmęczony tą sytuacją. Funkcjonujemy w sztucznym tworze. Nie ma pełnej satysfakcji z grania w piłkę. W pracy przy niej. Proszę nie zrozumieć mnie źle. Czasy są jakie są, ale ja także odczuwam ból z tego, w jaki sposób dziś funkcjonujemy. Proszę sobie wyobrazić, że na pięć dni przed meczem okazuje się, że z Anglią nie może zagrać Robert Lewandowski, Wojciech Szczęsny i Piotr Zieliński, bo zatrzymuje ich COVID. Jak po czymś takim realnie oceniać drużynę czy trenera? Wali się cały plan. Najważniejsze to dojść do momentu, w którym zaczniemy funkcjonować w miarę normalnie. Miejmy nadzieję, że pomoże w tym szczepionka.
Wracając do meczu z Anglikami...
To nie bardzo jest ich problem, ale krajów, które nakładają kwarantannę po powrocie z Wysp czyli Niemiec i Włoch. Dlaczego wspomniałem, że jestem zmęczony sytuacją, która dziś panuje także wokół piłki? Bo stosujemy bardzo restrykcyjne protokoły dotyczące COVID, a i tak na koniec możemy mieć problem z prawem, które de facto dotyczy normalnego przemieszczania się. Przecież taki Lewandowski funkcjonuje w bańce, gdy przyjeżdża na kadrę. Jest ciągle monitorowany, ma robione testy, nie wychodzi z hotelu, nie ma kontaktu z nikim nieprzebadanym. Obowiązuje go ścisły protokół. Dlaczego po powrocie z Anglii miałby lądować na kwarantannie? Przecież to nielogiczne. Obchodzimy się z nim i pozostałymi piłkarzami jak z jajkiem. Jeśli na koniec ktoś powie mu, że musi przejść dziesięciodniową kwarantannę, to coś tu jest nie tak.
Ale problem jest.
Oczywiście. Natomiast uważam, że dojdziemy do porozumienia. Jesteśmy w kontakcie w tej sprawie. Wysłaliśmy pismo do Anglików, Niemców, Włochów, UEFA i FIFA. Chcemy mieć jasną sytuację. Dyskutujemy. Przedstawiamy swoje racje, protokoły działania, i myślę, że wszystko zakończy się pomyślnie.
Czy PZPN zakłada postawienie weta na grę na Wembley, jeśli niemiecki czy włoski sanepid okaże się nieugięty?
Równie dobrze to sam Lewandowski lub inni piłkarze mogą powiedzieć: „Skoro w ten sposób stawiacie sprawę i tak jadę na reprezentację. Jestem Polakiem, to dla mnie ważna sprawa. Najwyżej wyląduję na kwarantannie, chociaż nie wiem dlaczego”. Nie może być tak, że rozgrywki międzynarodowe stają się jakimś odrzutem. Natomiast finalne zdanie może należeć także do zawodników. Ja też kiedyś miałem podobny dylemat. Juventus nie chciał mnie puścić, bo mieliśmy mecz z Milanem, ale postawiłem na swoim. Zobaczymy. Sam pan widzi, z jakimi abstrakcyjnymi problemami się mierzymy.
Scenariusze, o których rok temu nawet nam się nie śniło.
Niestety nie można skupić się w pełni na graniu. Nie ma pełnej satysfakcji z grania i tego, co robi się na co dzień, bo w normalnych warunkach skupialibyśmy się na rozwoju innych rzeczy. Do tej pory wydaliśmy 120 milionów złotych na tarczę dla polskiej piłki. Młodzieżowe reprezentacje nie grają. Żal mi tych trenerów. Pracują w teorii. Muszę z nimi porozmawiać. Jest sto tysięcy takich rzeczy, na które człowiek nie był przygotowany.
Rozmawiał pan z Paulo Sousą o jego pierwszych wrażeniach z oglądania polskiej piłki z poziomu trybun?
Oczywiście. Jesteśmy w stałym kontakcie. Rozmawiamy, wymieniamy się swoimi spostrzeżeniami natomiast nie chcę tu wychodzić przed szereg. Niedługo konferencja prasowa dotycząca powołań. Niech sam opowie dziennikarzom, jak ocenia mecze które widział na żywo.
Coś pana zaskoczyło w powołaniach?
Na razie to jedynie szeroka kadra. Nie ma sensu oceniać tych wyborów. Selekcjoner wysłał sygnał do klubów i piłkarzy, aby zdawali sobie sprawę, że mają być do dyspozycji. To ważne w czasach pandemii. Zobaczymy, kogo wybierze finalnie. Pewnie odpadnie z dziesięć nazwisk. Natomiast skupiłbym się głównie na tym, co trener zaproponuje na boisku. Oceńmy go po pierwszym meczu.
Kilka tygodni temu złożyliście do Kancelarii Premiera protokół postępowania według którego kibice mogliby wrócić na stadiony. Coś się wydarzyło w tej sprawie?
Rok temu zamykaliśmy rozgrywki w sytuacji z dzisiejszego punktu widzenia statystycznie „banalnej”. Byliśmy na początku pandemii, z małą liczbą zakażeń i zgonów, ale nie znaliśmy jeszcze tego wirusa. Trzeba było więc podjąć takie kroki. Natomiast dziś już jesteśmy na przeciwległym biegunie. Wierzymy, że, przestrzegając nasz protokół, kibice mogliby wrócić na trybuny. Byliby bezpieczniejsi niż w zatłoczonych autobusach, galeriach handlowych czy parkach. Nie ma żadnych badań i dowodów, że na stadionach powstało choćby jedno ognisko zapalne. Takie natomiast miały miejsce podczas wesel, w miejscach pracy, hotelach czy podczas innych zgromadzeń, na które się pozwala lub pozwalano. Decyzja o otwarciu stadionów leży po stronie rządu. Nie mogę wywierać dodatkowej presji w tym temacie, bo odpowiedzialność bierze ktoś inny. Rozumiem to. My swoje zdanie wyraziliśmy. Czasy są trudne, ale według mnie musimy wreszcie zacząć w nich w miarę normalnie żyć. Decyzji nie ma. Gdyby leżała po mojej stronie, dawno bym ją podjął.
Ostatnio mocno odpowiedział pan klubom, które protestowały przeciwko decyzji sędziów. Legia złożyła oficjalne pismo, aby nie wyznaczać Bartosza Frankowskiego do sędziowania jej meczów. Z kolei Marek Papszun w ostrych słowach wypowiedział się na temat Jarosława Przybyła.
Zacznijmy od tego, że bardzo szanuję trenera Papszuna, ale nie sądzę, że w jego umowie o pracę jest zapis dotyczący wypowiadania się na temat pracy sędziów. Często jest tak, że trenerzy koncentrują się na innych rzeczach zamiast na jak najlepszym wykonaniu swojego zadania. Nie rozumiem problemu sędziów w Polsce. Takie zachowania traktuję jako podjudzanie kibiców i opinii publicznej. Sędziowie będą popełniać błędy. To normalne. Nie widzę, żeby odstawali poziomem od kolegów w innych ligach. Mamy dobrych arbitrów, czego dowodem jest ich obecność w rozgrywkach międzynarodowych. Ostatnio w tym kontekście dużo mówiło się o spotkaniu Legii z Górnikiem. Niemal każdy mecz warszawskiej drużyny wywołuje dużą dyskusję, bo ma ona najwięcej kibiców. Są aktywni w mediach społecznościowych. Cała Polska mówi, że PZPN pomaga Legii. Natomiast Legia twierdzi, że przez PZPN jest krzywdzona. Pytam się, jakie karygodne błędy popełnił w tym spotkaniu sędzia Frankowski?
Chodziło zwłaszcza o ostre traktowanie Luquinhasa. Chociażby Erik Janża nie zobaczył drugiej żółtej kartki. A powinien.
Nawet jeśli popełnił błąd, czy wypaczyło to wynik meczu? Nie. Gdybyśmy mieli w ten sposób patrzeć na każdego arbitra, w lidze nie miałby kto sędziować. Bo jeden nie pokazał kartki, a drugi nie dostrzegł jakiegoś innego niedozwolonego zagrania. To się zdarza, zdarzało i będzie zdarzać nawet w erze VAR.
A czy faktycznie nie powinno się bardziej chronić na boisku najlepszych technicznie zawodników?
Co to w ogóle znaczy? Przecież Frankowski chronił go odgwizdując faule, rozdając zawodnikom żółte kartki. Nie było sytuacji, w której ktoś powiedziałby, że któremuś z piłkarzy Górnika należała się czerwona kartka, bo zagrał brutalnie przeciwko Luiquinhasowi lub innemu piłkarzowi. Puszcza się slogany, że „sędzia nie panował nad meczem” lub „sędzia nie utemperował odpowiednio wcześniej piłkarzy”. Może mówię niepopularne rzeczy, ale przepraszam - sędzia nie jest od tego. Ma sprawiedliwie gwizdać i przestrzegać przepisów. O podejściu do meczu decydują piłkarze. To trener może ewentualnie spróbować nad nimi zapanować. Nakazać zmianę podejścia.
Czyli problemu z sędziami nie ma?
Absolutnie nie. Naprawdę tego nie widzę. Nikt nie jest nieomylny - prezes, trener, piłkarz czy arbiter. Taka postawa klubów jak ostatnio jest niesmaczna - dyktowanie, kto komu powinien sędziować lub nie. Kluby powinny być ostatnimi, które mają jakikolwiek wpływ na obsadę. W UEFA organizacja pracy sędziów odbywa się zupełnie z boku, aby nie było żadnych wątpliwości o ich niezależności. O błędach arbitrów mówi się zawsze. Nie da się wyeliminować w stu procentach pomyłek, dlatego taka dyskusja będzie trwała. Jak sędzia popełnił ewidentny błąd wpływający na wynik, jak w spotkaniu Wisła-Piast, gdzie podyktował rzut karny, gdy miał sdo dyspozycji VAR, został odsunięty na trzy tygodnie. Po to, aby odpoczął i przeanalizował sobie swoją pracę. Natomiast zupełnie nie rozumiem tworzenia z tego systemowego problemu. Traktuję to jako przedwyborczą grę. Jest nastawienie anty-Przesmycki. Dariusz Mioduski powiedział na łamach „Ligi+ Extra”, że mamy bardzo dobrych sędziów, ale problemem jest ich szef - Zbigniew Przesmycki. Natomiast po kilku dniach dla Legii problemem są już jednak arbitrzy, konkretnie Frankowski, którego osobiście uważam za bardzo dobrego arbitra. Nie rozumiem tego. Brak w tym logiki.
Wspomniał pan o przedwyborczej grze.
Trochę się na tym znam. Widzę pewne sprawy. Kto z tylnego siedzenia stara się kierować tą falą krytyki. Co jakiś czas uderza się w pracę Przesmyckiego, a on jako szef Kolegium Sędziów wykonuje świetną pracę. Ale się z różnych względów nie podoba. Jak to zresztą często jest w przypadku kogoś, kto ma wysoką pozycję i jest przy władzy. Taka osoba podejmuje trudne i niepopularne decyzje. Broni swoich spraw. Widzę, kto po 18 sierpnia, kiedy odejdę z PZPN, marzy o przejęciu sterów nad arbitrami. Wtedy ja będę mógł się temu przyjrzeć z boku i pewnie trochę pośmiać.
Kto?
Nie moja sprawa więc się nie wypowiadam. Na tę chwilę widzę duży porządek w pracy arbitrów. Jest rozwój, praca, rygor. Przez ostatnie osiem lat wykonaliśmy gigantyczną robotę wokół pracy sędziów. Wprowadziliśmy VAR, który działa na wysokim poziomie. Proszę spojrzeć, co dzieje się w Premier League. Cały czas doszkalamy arbitrów. Za chwilę będziemy mieli kolejnych pięciu-sześciu nowych na szczeblu centralnym. Nasi panowie z gwizdkiem coraz mocniej wchodzą do struktur UEFA. Tu nie ma przypadku. To nie sędziowie są problemem polskiej piłki. To nie oni obniżają poziom gry naszych klubów. To nie oni przeszkadzają im grać w europejskich pucharach czy zdobywać mistrzowskie tytuły. Czasami mam wrażenie, jakby byli odpowiedzialni za wynik w niemal takim samym stopniu jak zawodnicy. A że czasami popełnią błędy? To normalne. Jeśli są one rażące, odpoczywają i mają czas na analizę. Jak piłkarz, który ma słabszą formę.
Jeden tweet, a wywołał sporą burzę, bo oprócz sędziów poruszył pan temat zagraniczny piłkarzy zatrudnianych w polskiej lidze. „Niech kluby zastanowią się, dlaczego nie sprowadziły jednego piłkarza, na którego byłby popyt”. Przesada.
Jeśli wejdziemy w szczegółową analizę znajdziemy kilku, do policzenia na palcach jednej ręki, którzy poszli do w miarę niezłych klubów. Natomiast chodziło mi o coś zupełnie innego. O prawdziwy popyt. O ilu zagranicznych zawodników grających w Polsce realnie walczyły zagraniczne kluby? Nie znam takiego. Kilka lat temu podniecaliśmy się Guilherme. Zawodnik w dobrym wieku. U nas prognozowany na duży transfer, bo był szybki czy dobry technicznie. Tymczasem idzie do Benevento, gdzie po dwóch miesiącach przepada. Jednak ten poziom go przerasta. Już jego szybkość czy technika nie jest żadną przewagą. Parametry dobre na Polskę okazały się za niskie na Włochy. Potem Guilherme tuła się po wypożyczeniach do różnych klubów. Zmienia je co rok.
Ale był Ondrej Duda, Nemanja Nikolić czy Aleksandar Prijović. Poszli do dobrych klubów i dali sporo jakości. Nikt chyba nie oczekuje, że zagraniczni piłkarze z Polski będą odchodzić hurtowo do mocnych klubów na zachodzie.
To wyjątki. Nie napisałem tej opinii złośliwie. Po prostu stwierdzam fakt. Trafiają do nas głównie piłkarze już ukształtowani, poniekąd wypluci przez zagraniczny system, nie przeskoczą pewnego poziomu. U nas mogą błyszczeć. To nam może wydawać się, że dysponują świetną szybkością czy techniką i będą się o niego biły kluby, które wyłożą miliony euro. Że będzie popyt, o który mi chodziło. Natomiast na koniec ciężką robotę musi wykonać agent i takiego piłkarza gdzieś wcisnąć - sprzedać do Benevento czy Sassuolo. I ten zagraniczny piłkarz jest głównie wyborem numer piętnaście czy siedemnaście do kadry zespołu. Dopycha ją. Nie jest przypadkiem, że za rekordowe pieniądze z Ekstraklasy odchodzą tylko młodzi polscy piłkarze.
Luquinhas nie gwarantuje wyłamania się z tej opinii?
Zobaczy pan, że jak wyjedzie z Polski, to nie będzie mu łatwo. Wewnątrz ligi może błyszczeć. Natomiast przychodzi lipiec i jest weryfikacja w europejskich pucharach. Czy Luquinhas zrobił różnicę na tle zagranicznych rywali? To fajny zawodnik, ale na Ekstraklasę. W mojej ocenie nie jest lepszy od Guilherme. Gra za wolno, a dobra liga nie wybacza przyjmowania piłki na 2-3 kontakty. Gdybym był dyrektorem sportowym jakiegoś niemieckiego czy włoskiego klubu, na dziś nie widzę w Ekstraklasie zagranicznego piłkarza, na którym mógłbym zawiesić oko.