FC Bayern to nie tylko Robert Lewandowski. Niemiecki walec pędzi przez Ligę Mistrzów
Głodny Bayern to niebezpieczny Bayern. O sile Bawarczyków jako ostatnia przekonała się FC Barcelona, ale cała kampania Ligi Mistrzów to koncert Niemców w ofensywie. Robert Lewandowski siedzi za sterami walca, który gniecie kolejnych przeciwników. Czy tak samo będzie dziś wieczorem z Olympique Lyon?
Polakowi już nikt nie odbierze tytułu króla strzelców Champions League. Kolejna korona do tegorocznego kompletu - po Bundeslidze i Pucharze Niemiec. Lewandowski działa jak świetnie naoliwiona maszyna, która nie zacięła się nawet na chwilę, choćby w wyniku pauzy wywołanej pandemią koronawirusa. Pytanie tylko, ile będzie miał ostatecznie goli w sieci - czternaście (tyle co cały Lyon) czy więcej?
Lewandowski dostał to, czego chciał
Snajper strzelał w każdym spotkaniu Ligi Mistrzów w tym sezonie. Dzielą go dwa kroki od wymarzonego trofeum, którego brakuje mu w swojej kolekcji, aby na zawsze rozwiać wątpliwości, że jest najlepszym polskim zawodnikiem, jaki kiedykolwiek biegał po zagranicznych boiskach.
Lewandowski od lat imponuje konsekwencją z jaką dociska pedał gazu w swojej karierze. Tylko Leo Messi i Cristiano Ronaldo nie zsuwali się ze szczytu drabiny, na którą wdrapali się ponad dekadę temu. Nienasycenie Polaka świetnie obrazuje ten sezon LM. Właściwie o jego kolejnych rekordach napisano już wszystko.
On sam zawsze wymagał od siebie najwięcej. I nie zawodził, czego nie można powiedzieć o jego otoczeniu. Bayern na swoim podwórku nie ma sobie równych i jak Juventus we Włoszech zmonopolizował Bundesligę. Jednak na zewnątrz uwypuklały się wszystkie rysy na karoserii tego pięknego, ale jednak niedopracowanego samochodu.
Lewandowskiego bolało, że zawsze brakowało jakiegoś drobnego elementu, aby wreszcie wznieść Puchar Europy. Gdy frustracja sięgnęła zenitu, dał głośny wywiad w „Der Spiegel”, żaląc się na politykę transferową klubu. W tym sezonie wreszcie wszystkie puzzle wydają się być na miejscu. I nie są to tylko wrażenia artystyczne, ale twarde fakty.
Przygniatające statystyki
Bayern wygląda jak drużyna kompletna. Jasne, ma momenty słabości. Choćby potknięcia w defensywie. Przez chwilę, w trakcie rozbiórki Barcelony 8:2, widać było, że ich obrona jest do złamania. Potrafi się zagapić i zostać złapana na wykroku. Ale z przodu siła rażenia jest tak wielka, że przykrywa każdy błąd.
Na europejskiej scenie nie da się nie rozpływać nad występami monachijczyków:
- Tottenham – Bayern 2:7 (jeszcze pod wodzą Niko Kovaca)
- Crvena Zvezda – Bayern 0:6
- Chelsea – Bayern 0:3
- Bayern – Chelsea 4:1
- Barcelona – Bayern 2:8
To najjaśniejsze spotkania zespołu Hansiego Flicka. Gdy na chwilę zostawimy z boku samego Roberta, dostrzeżemy potęgę drużyny, jaką zbudował szkoleniowiec, o którym mało kto wcześniej słyszał i który zaskoczył efektami swojej pracy nawet swoich szefów.
Bayern zagrał tylko jedno spotkanie w tej edycji Ligi Mistrzów, w którym strzelił mniej niż trzy gole - przeciwko Olympiakosowi Pireus (2:0). Grecy mogą być dumni, bo w grupowym dwumeczu stawili do tej pory największy opór Niemcom. Każdy inny zespół był niemiłosiernie obijany. Wychodził z piłkarskiego ringu, jakby właśnie stoczył walkę z pięściarzem z wyższej kategorii wagowej.
Za niebywałą skutecznością i bramkami będącymi najprostszym dowodem na piękno stylu, z jakim Bayern rozprawia się z przeciwnikami, stoją potężne liczby.
Najwięcej goli - Bayern (39).
Najwięcej strzałów - Bayern (210)
Najwięcej strzałów w bramkę - Bayern (90)
Najwięcej strzałów - Bayern (210)
Najwięcej strzałów w bramkę - Bayern (90)
Co ważniejsze, nikt nawet nie zbliżył się do tych statystyk. PSG, które już zameldowało się w finale, zdobyło o czternaście bramek mniej, a drugi w klasyfikacji strzałów Manchester City „zatrudniał” bramkarzy przeciwników o 62 uderzenia rzadziej niż piłkarze mistrza Niemiec.
Ci udowadniają, że przede wszystkim bawi ich gra do przodu - coś co chciał im zabrać Kovac. Dlatego nigdy nie dogadał się z zespołem i musiał odejść. Podejście do futbolu obecnego Bayernu obrazuje obrazek poniżej:
Bayern nie czeka, co zrobi przeciwnik. Atakuje go wysoko. Ciągle pressuje i stara się zabrać piłkę jak najszybciej, aby wykorzystać element zaskoczenia. Dusi i bierze, co mu się należy. Lewandowski i koledzy zabierali piłkę w tercji najbliżej bramki przeciwnika aż 68 razy. O 25 razy więcej niż pozostałe 31 ekip rywalizujących w Champions League.
Brakujące ogniwa
Liczby to jedno, ale równie ważne jest to, czego nie da się zmierzyć i zobaczyć. Głód. Tylko czterech zawodników z obecnego zespołu pamięta zwycięstwo w finale LM na Wembley przeciwko Borussii Dortmund. W 2013 roku w podstawowym składzie wystąpili Manuel Neuer, Jerome Boateng, David Alaba i Thomas Müller.
Reszta czeka na swój moment chwały. Pragnie europejskiego trofeum. To widać. Weterani odzyskali blask i radość z gry u Flicka, a reszta weszła na niespotykany dotąd poziom. Absolutnym odkryciem jest Alphonso Davies. Perła drużyny i skarb na lata. Nelson Semedo starcie z 19-letnią błyskawicą zapamięta jako koszmar.
Jörg Wacker, członek rady nadzorczej i dyrektor odpowiedzialny w Bayernie za sprawy międzynarodowe, rozpływał się w zachwytach nad nastolatkiem i nie krył, że chłopak jest dla nich topową marką nie tylko ze względu na poziom sportowy, ale też pochodzenie.
Kanadyjczyk jest uwielbiany w swoim kraju i Ameryce Północnej. Jego koszulki sprzedają się jak świeże bułeczki. W pierwszym sezonie jego pobytu w Monachium liczba sprzedanych trykotów plasowała go na 18. pozycji. Wraz ze wzrostem formy sportowej i znaczenia w jedenastce, statystyki eksplodowały. Dziś koszulki z nazwiskiem Davies są w TOP 3 najchętniej kupowanych, a piłkarz po swoim genialnym występie przeciwko Barcelonie zyskał w 48 godzin 400 tysięcy obserwujących na Instagramie. To wielka siła i wartość dla klubu.
Oprócz Daviesa w szybkim tempie urósł Leon Goretzka. I to dosłownie. Podczas koronawirusowego lockdownu nie próżnował. Zbudował masę mięśniową i jest dziś w środku pola reprezentantem jakości. Z zawodnika drugiego planu stał się brakującym elementem, o którym wcześniej wspominaliśmy. Razem z Thiago daje idealną miksturę w środku pola - siły, przeglądu pola czy ryglowania przeciwnika.
Można by tak wymieniać nazwisko po nazwisku. Kto ogląda ten widzi, jakie spustoszenie sieje ten zespół. Na skrzydłach, Bayern sieje wiatr, a przeciwnik zbiera burzę. Akcje kombinacyjne Bawarczyków są nieszablonowe. Wachlarz ich zagrań jest tak szeroki, że trudno przewidzieć, skąd nadejdzie niebezpieczeństwo. Naprawdę trudno dostrzec w tym momencie słabe strony i trudno nie mianować Bawarczyków faworytem do zdobycia trofeum.
Gdy jeszcze w tym przeglądzie wojsk spojrzymy na ławkę rezerwowych, gdzie siedzi ich rekordowy zakup, Lucas Hernandez, wracający po kontuzji jego rodak, Benjamin Pavard, czy grający na zmianę z Ivanem Perisiciem Kingsley Coman, arsenał Bayernu jest wypełniony po brzegi. A przecież pod okiem Miroslava Klose przy Säbener Strasse polerowana jest jeszcze nowa broń klubu – Leroy Sane.
Wydaje się, że Bayern ma dziś wszystko, aby sięgnąć po potrójną koronę. Wygrał 27 z 28 ostatnich meczów więc zwycięstwo Lyonu w półfinale byłoby mega sensacją. Mało kto wierzy jednak we francuski finał. To będzie raczej pojedynek Lewandowskiego z Neymarem. Mbappe z Gnabrym. PSG wczoraj wypunktowało RB Leipzig. Podobnego scenariusza należy spodziewać się dziś wieczorem. Niemiecki walec pomalowany w biało-niebieskie romby na razie nie oszczędza nikogo.